Zadziwiający
jest ten polski serwilizm, który każe rządzącym migusiem, w podskokach i bez
głębszej refleksji realizować życzenia płynące od możnych z zagranicy. Jeżeli
tylko, bardzo na czymś zależy Europie albo Stanom Zjednoczonym, polski rząd czuje się zaszczycony kiedy może uprzedzić ich prośby.
Należy przygotować grunt pod plany Angeli Merkel? Polski minister spraw
zagranicznych wygłasza wiernopoddańczą tyradę. Wypada sypnąć groszem dla
bogatszych od nas państw strefy euro? Pierwsi wyciągamy portfel, jak jakiś frajerski
sponsor, z którym i tak nikt nie ma zamiaru się liczyć. Trzeba powojować z talibami
i nauczyć ich demokracji? Trwamy wiernie przy amerykańskim sojuszniku, choć ni
w ząb nie ma to żadnego sensu. Teraz rząd przebiera nogami, żeby podpisać ACTA
(międzynarodową umowę handlową o zwalczaniu obrotu podróbkami), na której
zależy Amerykanom. I znowu zachowujemy się jak prymus z pierwszej ławki, który zawsze
pierwszy zgłasza się do odpowiedzi, łasy na pochwały nauczyciela. Pamiętam
ze szkoły, że nikt takich prymusów nie lubił, a żaden nauczyciel nie szanował.
Znamienne, że owi prymusi nie poradzili sobie najlepiej w dorosłym życiu.
Ostatecznym terminem przystapienia do ACTA jest 31 marca 2013 roku. Wydawałoby się
więc, że nie ma powodu, by tak bardzo się spieszyć z ratyfikacją. Pozostaje dużo
czasu żeby dokładnie przeanalizować zapisy, przeprowadzić konsultacje, przyjrzeć
się dyskusji na ten temat, która będzie się toczyć w innych krajach. Niestety,
problem polega na tym, że polski rząd umieścił ACTA w ramach priorytetów swojej
prezydencji w UE, lobbował za przyjęciem tych regulacji i doprowadził do ich
akceptacji przez Radę Europy w grudniu ubiegłego roku. Zwłoka w podpisaniu ACTA
przez Polskę, będzie oznaczała, że rząd forsował umowę, której nie przemyślał. Full
obciach. Przypomina mi to korowody z ratyfikacją traktatu lizbońskiego, którego
prezydent Lech Kaczyński nie miał ochoty podpisać mimo, że osobiście negocjował ten dokument.
Uważam,
że prawo własności jest fundamentem gospodarki wolnorynkowej. Zdaję sobie
sprawę, że prawo własności intelektualnej jest w internecie łamane i należy te
sprawy jakoś uregulować. Ale to wcale nie oznacza, że należy przyjmować
regulacje ACTA, które powstały w podejrzanych okolicznościach, budzą olbrzymie
kontrowersje i według wielu interpretacji prawnych wylewają dziecko z kąpielą,
jednocześnie otwierając pole do groźnych nadużyć. Nie jestem prawnikiem, więc
nie będę analizował poszczególnych przepisów. Chcę wyciągać własne wnioski na ten temat, na
podstawie dyskusji, która dotąd się nie odbyła.
Dlaczego mam polegać na gołosłownych zapewnieniach ministra Boniego, który twierdzi, że to prawo
nie narusza wolności w sieci?
Wychodzi na to że oprócz rządu Tuska tylko Zbigniew Hołdys jest ZA.
OdpowiedzUsuńZbigniew Hołdys zna się absolutnie na wszystkim i nie waha się o tym mówić. Wsparcie takiego autorytetu to kapitał polityczny nie do przecenienia;)
UsuńMam podobne obserwacje... a wyjaśnienie - nie wiem, może to nasze odwieczne kompleksy?
OdpowiedzUsuńMiss, a jak to wygląda z niemieckiej perspektywy? Z perspektywy niemieckim mediów?
UsuńW niemieckich mediach tematu ACTA nie ma... jakieś małe wzmianki o akcjach na polskich stronach internetowych.
UsuńJako, że nie mam ostatnio czasu na dogłębne śledzenie prasy i niusów, ale politycznie obeznany małżonek też twierdzi, że temat nie jest na tapecie.
Nie ma idealnego polityka (zresztą, co to jest idealna polityka?). Dlatego wybierając tych, którzy mają nami rzadzić, niestety jak dotąd wybieramy tzw. mniejsze zło. Mamy więc, jak to nazwałeś "serwilizm", ale w naszych warunkach lepsze to niż wariant węgierski.
OdpowiedzUsuńO sytuacji na Węgrzech wiem zbyt mało żeby wypowiadać się na ten temat. Muszę najpierw trochę w tym poszperać. Póki co mam wrażenie, że odkąd Kaczyński ujawnił swoją wizję Budapesztu w Warszawie, polskie media traktują Orbana równie obiektywnie jak Kaczyńskiego. W myśl zasady, uderzając w Orbana, uderzamy w Kaczora, walimy w Fidesz, obrywa PiS. A sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.
Usuń