To nie Cezary Gmyz, a Naczelna Prokuratora Wojskowa dolewa oliwy
do smoleńskiego ognia. Spójrzmy. Na gorąco, w dniu publikacji słynnego artykułu
w Rzeczpospolitej, na specjalnej konferencji prasowej, szef Wojskowej Prokuratury
Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg powiedział:
Biegli nie stwierdzili trotylu ani żadnego innego materiału
wybuchowego na wraku Tu-154.
Dzisiaj, na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i
Praw Człowieka, naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak mówił o tej sprawie już nieco inaczej:
Faktycznie, niektóre urządzenia w Smoleńsku wykazały
cząsteczki trotylu. Co nie oznacza z całą pewnością, że mamy do czynienia z
materiałami wybuchowymi.
Wyjaśnienia prokuratury w tej sprawie to jakaś nieudolna
sofistyka i ktoś powinien ponieść konsekwencję tej lameriady. Wszak na
podstawie oświadczenia prokuratury z dnia 30 października zarzucono manipulację
dziennikarzowi Rzeczpospolitej, wyrzucono go z pracy, a cała historia stała się
bezpośrednim powodem czystek w redakcji Rzepy, a kilka tygodni później w Uważam
Rze. W ten sposób wysadzono w powietrze istniejący ład w obszarze mediów
drukowanych. Samego Gmyza zaś, zlinczowano publicznie i uznano za czołowego
piewcę zamachu w Smoleńsku. Nie zawracano sobie głowy faktem, że dziennikarz nie
formułował żadnych teorii zamachowych w swoim artykule, koncentrując się na opisaniu
wniosków z wstępnego badania próbek przeprowadzonych na zlecenie prokuratury.
Warto dziś wrócić do tego tekstu, bo w międzyczasie tak zmanipulowano przekaz
medialny w tej sprawie, że większość konsumentów mainstreamowej papki jest
najzupełniej przekonana, że Gmyz, pisząc o śladach trotylu, próbował dowieść
teorii zamachu w Smoleńsku. Gdyby stanowisko prokuratury z dnia 30 października, brzmiało
tak jak dzisiejsze, jestem przekonany, że to wszystko by się nie wydarzyło.
Zamiast rzetelnej informacji, że odnalezienie cząstek
trotylu na wraku nie oznacza jeszcze, że na pokładzie samolotu miały miejsce
wybuchy, prokuratura wolała zaprzeczyć, brnąc w jakieś pokrętne tłumaczenia.
Spodziewam się, że motywem mógł być strach przed możliwymi konsekwencjami
politycznymi potwierdzenia tych doniesień, ale to kiepski argument. Zwłaszcza, że osiągnięto efekt znacznie
gorszy. Prokuratura utraciła resztki wiarygodności. Co więcej, fatalna polityka
informacyjna na temat smoleńskiego śledztwa wzmacnia atmosferę podejrzliwości dużo skuteczniej
niż fantastyczne teorie spiskowe Antoniego Macierewicza. Według listopadowych sondaży już
prawie 36% Polaków wierzy w zamach. Ostatnie kombinacje prokuratury pozwolą
zapewne poprawić ten wynik.
Równie ciekawe jest to, jak płynnie zmienia się narracja
mediów głównego nurtu. Z dotychczas obowiązującego – nie było trotylu – na – może i trotyl
był, ale co z tego? Bardzo jestem ciekaw, czy w jakikolwiek sposób wpłynie to na
ocenę tekstu Cezarego Gmyza. Wątpię
czy wśród tych, którzy go opluwali, znajdzie się choć jeden, gotów posypać sobie
głowę popiołem.