niedziela, 25 listopada 2012

Uczepieni spódnicy Angeli



Myślenie o roli Polski w Europie ciągle opiera się na sławnej przypowieści profesora Bartoszewskiego o brzydkiej pannie, która musi nadskakiwać potencjalnym adoratorom, mitach o solidarności europejskiej i strachu, że europejski pociąg odjedzie bez nas. Wszystko to rodzi kompleks ubogiego krewnego, litościwie wpuszczonego na salony, który powinien być uprzedzająco grzeczny, nie zabierać głosu nie proszony, słuchać mądrzejszych i być wdzięczny za każdy akt łaski, który na niego spłynie. W ten sposób determinowane są nie tylko odczucia społecznie, ale i polityka zagraniczna. Dlatego też, w okresie rządów Donalda Tuska znaleźliśmy się w roli klienta Niemiec, wierząc że Angela Merkel dbając o swój interes i dla nas załatwi kawałek tortu. Na krótką metę, taka polityka może być nawet skuteczna, ale strategicznie odbiera podmiotowość naszej dyplomacji. Po co liczyć się z Polakami, skoro z góry wiadomo, że Tusk na pewno nie skorzysta z prawa weta (to takie grubiańskie), a ostatecznie i tak zgodzi się na to co ustali kanclerz Niemiec? Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy wypływa rozbieżność interesów.

Nie zamierzam rozdzierać szat z powodu fiaska piątkowego szczytu UE, na którym spierano się o podział pieniędzy z europejskiego budżetu. W takiej sprawie zawsze są wygrani i przegrani, a ci ostatni muszą zyskać alibi, że wojowali do ostatka. Nic więc dziwnego, że jeszcze przed rozpoczęciem szczytu niemal wszyscy przewidzieli finał. Ale przebieg obrad ujawnił całą miałkość polskiej dyplomacji. Narracja, przed spotkaniem na szczycie, wyglądała z grubsza następująco. David Cameron, czarny charakter naszej opowieści, wspierany przez przebrzydłego Kaczora jedzie do Brukseli złupić nasz wdowi grosz. Zjednoczone siły dobra, z panami Barroso, Van Rompuyem i panią kanclerz Merkel, której dzielnie asystujemy, odważnie stawią czoła szkodnikowi z Wysp. W ostateczności pogonią go precz z naszej krainy szczęśliwości. Cóż, delikatnie mówiąc powyższy scenariusz nieco się posypał. Propozycje Van Rompuya, nie uwzględniające żadnych oszczędności w rozrastającej się jak nowotwór eurokracji, zostały celnie wypunktowane przez premiera Wielkiej Brytanii i odesłane na makulaturę, tam gdzie ich miejsce. Co więcej, ów wredny Cameron wcale nie zażądał cięć w funduszach przeznaczonych na politykę spójności i na rolnictwo (czyli tych na którym nam zależy), zajmując stanowisko zgodne z tym co przekazał wcześniej Jarosław Kaczyński. Ale kto by go tam słuchał? Cały mainstream, z samym Tuskiem na czele, miał z Kaczora ubaw po pachy. Zamiast izolacji Camerona, powstała wokół niego koalicja państw płatników netto, do której ochoczo przyłączyła się również Angela Merkel. Zupełnie mnie to nie dziwi. Już na początku listopada ogłoszono, że w spawie budżetu Unii, Cameron i Merkel mówią jednym głosem. Szczyt zakończył się luźną konkluzją, że cięcia nie mogą dotyczyć polityki spójności i rolnictwa, co natychmiast podchwycił Donald Tusk i próbuje sprzedać jako swój umiarkowany sukces. Jednocześnie nie zauważa, że skrawek materiału którego kurczowo się trzyma to nie spódnica pani kanclerz, tylko nogawka premiera Wielkiej Brytanii. Narracja więc pozostaje bez zmian. Zło, nadal reprezentuje David Cameron, dobro Angela Merkel, Donald Tusk jest mężem opatrznościowym, a Jarosław Kaczyński pogubionym na salonach ćwokiem. Naprawdę niebywałe, że ludzie to kupują.

Wyglądało to słabo, ale stanowisko polskiej dyplomacji i tak nie miało tu większego znaczenia. Cięcia wydatków budżetowych są nieuniknione. Trudno sobie wyobrazić, by w obliczu kryzysu dokonywano cięć wszędzie poza budżetem wspólnoty. Kondycja gospodarcza państw Unii Europejskiej stale się pogarsza, więc presja na oszczędności będzie się zwiększać. Stąd przeciąganie sprawy nie jest dla nas korzystne. Nie mamy wielkiego pola manewru, ale powinniśmy być na tyle upierdliwym uczestnikiem negocjacji, żeby w kolejce do golenia przesunąć się na jak najbardziej odległą pozycję. Wypowiedzi polskiego premiera, w których nonszalancko oświadcza, że miliard w lewo czy w prawo nie ma dla nas większego znaczenia, z całą pewnością temu nie służą. Nawet jeśli odpowiada to prawdzie.

Tyle polityka. Ale jest jeszcze meritum. Mam na ten temat pewną wiedzę praktyczną. Wartość cięć, których należy się spodziewać to naprawdę małe miki w porównaniu z kwotami, które są marnowane na etapie realizacji inwestycji z unijnych środków. Skalę marnotrawstwa trudno oszacować, ale musi być ogromna. W przypadku inwestycji samorządowych i centralnych, jej źródłem są zbędne inwestycje, sztucznie przewartościowane projekty, kosztowne technologie, niewłaściwie dostosowane do rzeczywistych potrzeb. Z punktu widzenia przedsiębiorców, prawdziwą zmorą jest konieczność dopasowania się do sztywnych, często idiotycznych procedur unijnych i głupoty biurokratów, co również ma wpływ na efektywność wydatkowanych funduszy. Trzeba pamiętać, że inwestycje unijne wymagają współfinansowania z innych środków, najczęściej kredytów, które trzeba będzie zwrócić. Skala marnotrawstwa ma więc znacznie szerszy wymiar. Gdyby te pieniądze wydawano właściwie, ten sam efekt moglibyśmy osiągnąć mniejszym kosztem. To jednak niemożliwe, ponieważ nieefektywność jest cechą naszego systemu urzędniczego i ogólnej kondycji państwa. Musimy więc uzyskać na tyle dużo, by mimo talentu do marnowania środków, móc się rozwijać.

21 komentarzy:

  1. Dopłaty do rolnictwa to jest skandal i historia je potępi. Europa (a także USA i parę innych podmiotów) pompuje ogromne pieniądze w rolnictwo nie z powodów ekonomicznych tylko z powodów politycznych. Nasze produkty nie mogą w normalnych warunkach konkurować z produkcją krajów o większej powierzchni, większej ilości tanich rąk do pracy, czyli o niższych kosztach produkcji i większym potencjale, jeśli chodzi o skalę. Jak to jest, że europejskie i amerykańskie zboże wystawiane na targu w lagos jest tańsze, niż wyprodukowane na miejscu? Dlatego, że politycy zachodnich demokracji kupują swoich wyborców (10-20% społeczeństwa związanego z rolnictwem) dopłacając do ich produkcji... Jednocześnie na zasadzie jałmużny wysyłamy pieniądze do Afryki, a w tym czasie uniemożliwiamy im rozwój. Ja wiem, że taka jest polityka, ale w skali międzynarodowej uważam te działania po prostu za nieetyczne.

    Nasi politycy cały czas chyba wierzą, że w polityce międzynarodowej rządzą ideały, wartości a rywalizacja przebiega na zasadzie szlachetnego wyścigu z jasnymi, sprawiedliwymi zasadami gry. G*wno prawda. Tak jak UE robi Afrykę w bambuko (jakkolwiek to brzmi), tak Bruksela zrobi nas w bambuko. Na koniec wszyscy będą zaskoczeni.

    Slowikozofia.pl - Rozważania o wolności i ateizmie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szymonie, jak już się chyba orientujesz, jestem zwolennikiem wolnego rynku. Z tej perspektywy, dopłaty do rolnictwa i czegokolwiek innego są absurdem. Ale reguły ekonomiczne obowiązujące w Unii Europejskiej, z wolnym rynkiem nie mają nic wspólnego. Należy więc dążyć do tego, żeby w ramach tych reguł uzyskać jak najkorzystniejszą pozycję dla Polski. Czysty pragmatyzm. Z idealizmu i chęci zbawiania całego świata, dawno już wyrosłem;) Natomiast hipokryzja w stosunku do tzw. krajów trzeciego świata to już inna historia.

      Usuń
    2. Właśnie. Nie ma wolnego rybku w UE. jest po prpostu Socjalizm. Ten co lepiej pracuje i forsę wydaje musi dac tym, którzy roibią to gorzej. Czy s ąsiadowi, który chkla wódę dalibyście swoije poieniądze??
      Dlaczego na przykład nie ma do plat do warsztatów samochodowych, fabryk. A dla rolnictewa są. Kto mi odpowie???
      A pyta kukturalknuie Vojtek

      Usuń
    3. Dopłaty są dlatego, że europejska wspólnota gospodarcza zamieniła się w projekt polityczny realizowany przez socjalistów. Natomiast, nie ma dopłat do warsztatów samochodowych, a są do rolnictwa z tego samego powodu, dla którego rolnicy w Polsce płacą niższe składki na ubezpieczenie społeczne niż pozostali, a górnicy (nawet ci zza biurka) mają rozmaite przywileje socjalne, o których innym nawet się nie śniło;)

      Usuń
  2. "Musimy więc uzyskać na tyle dużo, by mimo talentu do marnowania środków, móc się rozwijać." - czy z tego należy rozumieć, że te środki, to swego rodzaju kroplówka, bez której byśmy się w ogóle nie rozwijali ??? Bardzo smutny brak wiary. Nie jest sztuką brać, brać i jeszcze raz brać. Jeżeli chodzi o mnie, to nie chciałbym, aby tylko w ten sposób nas postrzegano.

    Pozdrawiam
    W.S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kroplówka, ale bez tych środków żadnej zielonej wyspy by nie było i teraz mielibyśmy recesję. Natomiast gdyby nie marnotrawstwo, efektywność wykorzystania funduszy unijnych byłaby nieporównywalnie większa. I nie chodzi o wiarę tylko o wiedzę.

      Kwestia brania też jest zmitologizowana. Owszem, licząc strumieniem cash in/cash out więcej dostajemy niż wkładamy, ale to dawanie opłaca się krajom UE, zwłaszcza Niemcom. Lwia część tych środków bardzo szybko wraca do zachodnich firm, które realizują nasze inwestycje, dostarczają technologie, szkolą, doradzają etc. A w porównaniu z tym co utopiono w Grecji czy innych PIGS to już w ogóle drobnostka.

      Usuń
  3. Miły Hipokrytesie - lwia część, nawet jeżeli jest lwia, nie przestaje być tylko częścią.

    Pozdrawiam
    W.S.

    OdpowiedzUsuń
  4. W "związku z tym chodzi" o "zmitologizowanie", ale w odwrotną stronę. Lansowany jest mit (między innymi wyżej), że ci co dają, to tak naprawdę nie dają, bo to co dali, to i tak zaraz do nich wraca. A więc ci co biorą mogą brać bez końca i nie robić sobie wyrzutu, że są na garnuszku.

    Pozdrawiam
    W.S.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie lansuję żadnych mitów. Ale skoro tak uważasz, widocznie robi to Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO, cytuję: Dla Polski, oraz jej sojuszników – tzw. "Przyjaciół Spójności" – gra toczy się o wysoką stawkę. Unijne fundusze umożliwiają nam przecież wzrost oraz "nadganianie" naszych zachodnich partnerów. Polityka spójności to nie działalność charytatywna, ale warunek zmniejszania niebezpiecznych różnic w rozwoju gospodarczym pomiędzy państwami członkowskimi, a co za tym idzie sine qua non poprawnego funkcjonowania jednolitego rynku. Co więcej, państwa niebędące bezpośrednimi beneficjentami funduszy spójności również czerpią z nich korzyści pośrednio, na przykład poprzez obecność ich przedsiębiorstw na naszych rynkach.

      pozdrawiam

      Usuń
  5. Bardzo dobry komentarz. Zgadzam się, zwłaszcza z ostatnim akapitem.

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  6. Wojtku. Ja rózne rzeczy krutykuję u nas. A metro bardzo chwalę. Jeżdze do pracy tylko metrem. 7 minut i już:)
    Ponad 3,5 roku pod ziemią:)
    Tak w niedzielę przechodziłem tez koło Twojej szkoły na Jagielońskiej. Pięknie wyremontowany budyek.
    To jest piękna historia. Życze Tobie, Wam aby szybko metro do Was dotarło.

    Twój post cieżko krótko skomentpwać. Jest to niemozliwe.
    Przytoczę przysłowie OSZCZXĘDNOŚCIA I PRACĄ LUDZIE SIĘ BOGACĄ!
    Nie pozyczkami, nie żebraniną!
    Jeśli popitycy przedstawiają Polskę jako Zieloną Wysopę to dlaczego tej Wyspie należą się pieniedze?? To raczej my powinniśmy powinniśmy pomóc innym. Przeczutałem w Internecie jak prezydent Komorowski powiedział dosłownie: EUROPA NAM ZAZDROŚCI.
    Jak nam zazdrości sukcesu to FOIRSY NIE DAJE! nBo pomaga się tym co sukecesu nie odnieśli. To chyba logiczne?
    Czy się mylę?
    Ale pozdrowić zawsze mogę
    Od Vojtka dla Wojtka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fundusze spójności służą wyrównywaniu poziomów cywilizacyjnych w ramach UE. Zielona wyspa to zupełnie inna miara w kategoriach ekonomicznych.

      Usuń
  7. Z innej beczki - uzupełnienie naszej nocnej dyskusji - czek wis:

    http://wpolityce.pl/dzienniki/jak-jest-naprawde/41508-racje-mieli-przyjaciele-ostrzegajac-ze-slowo-wspolpracownika-pana-hajdarowicza-warte-jest-tyle-ile-slowo-pana-hajdarowicza


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo wiem w jakim kontekście wrzucasz mi ten link, ale ów tekst jedynie utwierdza mnie w mojej krytycznej ocenie panów Karnowskich i ich „niezależnej” publicystyki. A zaręczam, że mam powody natury poza wirtualnej żeby nie pałać sympatią do panów Hajdarowicza i Godłowskiego.

      Usuń
    2. Konteksty:
      1. informacyjny. przedstawia obecną sytuację w redakcji oczami pana K. potwierdza niepokoje dziennikarzy związane z plotkami o "wyjęciu z portfolio" URZ przez pana H. potwierdza podejrzenia, że np. twitterowiec filias fogg ma bardzo czułe ucho w środowisku pana H. i kilka pomniejszych.
      2. psychologiczno-poznawczy. korelacja pomiędzy utratą pracy, a "skorością" do sprzedawania publice faktów na przykładzie p. K, nie mylić z bratem:)

      tylko tyle.bez żadnej hiden agenda podrzuciłem.nasze sympatie czy antypatie są nasze, tzn moje są moje, a Twoje...Twoje.podkreślam ten oczywisty między nami fakt tak z kronikarskiego obowiązku. still friends?:)

      Usuń
    3. OK., ale dla mnie opinie publicysty, którego uważam za skrajnie nie obiektywnego i w związku z tym niewiarygodnego, wygłaszane w dodatku we własnej sprawie, nie mają żadnej wartości poznawczej. Budzą jedynie zażenowanie i smutek, że posłużą różnym Lisom by dorabiać gębę oszołomów wszystkim tzw. prawicowym publicystom, a wielu z nich cenię.

      Usuń
    4. Dobrze, że dopowiedziałeś. Faktycznie nie mamy podstawy do polemiki.

      Usuń
    5. W ocenie tzw. prawicowych publicystów ostatnio przyjmuję jedno naczelne kryterium: Zamach Smoleński niewykluczony? To do widzenia...

      mjr Kropaczka

      Usuń
    6. Majorze, w kontekście tych prawicowych publicystów, nie wiem dlaczego akurat teraz ani tym bardziej nie mam pewności czy na pewno do mnie to piszesz, bo może tylko sobie a muzom dajesz świadectwo.

      Jeśli jednak do mnie to ja ułatwię Ci kwestię czy ewentualnie dalej dyskutować i ze mną.

      "Zamach" Smoleński? Nadal niewykluczony, ale mało prawdopodobny.


      Usuń