W wyborach do Sejmu 2001 roku, lewicowa koalicja Sojuszu
Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy zdobyła 41% głosów. Cztery lata rządzenia, trauma
afery Rywina i poparcie poszłooo… w drebiezgi. Ale to już prehistoria, pamięć
wyborców tak daleko nie sięga. Co więc dzieje się teraz z tym potężnym
elektoratem sprzed jedenastu lat? Ktoś z ironią mógłby zauważyć, że elektorat
oparty na resentymencie PRL-u w znacznej liczbie zdążył już przenieść się na
tamten świat, ale byłaby to tylko cząstka prawdy. A co z resztą? Otóż, poza
tymi, którzy wciąż głosują na SLD i częściowo na Ruch Palikota, wielka rzesza
dawnych wyborców lewicy głosuje dziś na Platformę Obywatelską. Tym większa, że
należy w tej kalkulacji odliczyć pierwotnych wyborców PO, którzy od dawna już na nią nie głosują, ponieważ partia ta sprzeniewierzyła się swoim deklaracjom założycielskim. Przy
czym zaznaczam, że w analizie tej opieram się wyłącznie na własnych
obserwacjach i intuicji, bo nie znam żadnych badań na ten temat.
Skąd więc takie założenia? Poza trzeciorzędnymi różnicami i
rodowodem, który ma coraz mniejsze znaczenie, dzisiejsza PO jest niemal bliźniaczo
podobna do SLD w latach 2001-2003. Klasyczna, bezideowa partia władzy, którą
spaja wyłącznie troska o własne korzyści przynależne rządzącym w systemie
oligarchii partyjnej, który dla niepoznaki nazywany jest u nas demokracją.
Formacja ciepłej wody w kranie, po której nie należy spodziewać się żadnych
istotnych zmian (choć Leszek Miller ze swoją obniżką stawki CIT do 19% mógłby
być wzorem liberała dla Donalda Tuska), pełna kompleksów i serwilizmu wobec Zachodu,
która z ambicją nuworysza stara się być bardziej europejska od Europejczyków. Istotna
jest też osoba lidera. Choć formalnym szefem SLD był wówczas Leszek Miller, rolę
lidera lewicowej formacji odgrywał prezydent Aleksander Kwaśniewski, polityk
uprzejmy, koncyliacyjny, medialny i plastikowy, który do perfekcji opanował
gładką gadkę z minimalnym udziałem treści. To w stosunku do niego, po raz
pierwszy użyto określenia „polityk teflonowy”, czyli taki, do którego nie
przyczepiają się żadne negatywne oceny, a nawet jeśli, to na krótko. Dzisiaj mistrzem
teflonu jest Donald Tusk, który wyciągnął wnioski z popularności
Kwaśniewskiego. A Polacy kochają teflonowych polityków. Zresztą nie tylko oni,
taki sam jest Barack Obama (i jest to jeden z powodów, dla których trzymam dziś
kciuki za Mitta Romneya).
Ale każdy materiał ma ograniczoną wytrzymałość. Teflon
Donalda Tuska też powoli się ściera. Nic w tym dziwnego. Okres panowania
Kwaśniewskiego nie obfitował w tak wiele ciśnień jak rządy Tuska. Czas więc rozejrzeć
się za kandydatem na nowego kochanka ludu. Są jakieś sensowne propozycje? Nie
ma? A co powiecie na projekt pod tytułem „Kwaśniewski reaktywacja”? Po
odsłużeniu dwóch kadencji prezydenckich, Aleksander Kwaśniewski został politycznym
emerytem i kimś w rodzaju nieformalnego guru lewicy. Mentorem rozsądzającym
spory z wysokości swojego autorytetu. Nie wiedzieć czemu, wszyscy uznali, że
tak będzie już zawsze, a ścieżka jego ewentualnej dalszej kariery wiedzie w
struktury instytucji europejskich albo światowych (sekretarz generalny NATO). Wcale
tak być nie musi. Tu i ówdzie, już pojawiają się pierwsze bąknięcia na temat wielkiego
come back byłego prezydenta. Pospekulujmy więc sobie, jak mogłoby to wyglądać.
Scenariusz powrotu Kwaśniewskiego na scenę polityczną wydaje
się bardzo prawdopodobny. Sprzyja mu sytuacja w Europie gdzie strach przed cięciami
przywilejów socjalnych, koniecznymi w obliczu kryzysu, wynosi socjalną lewicę
do władzy (zresztą, prawicy właściwie nie ma w Europie, tak samo jak w Polsce).
Podobnie może być u nas. Poobijana Platforma, ze skrzydłami rozciągniętymi od
prawa do lewa, zadowalająca coraz mniejszą grupę wyborców, w zderzeniu z
kryzysem ma wszelkie szanse żeby się rozpaść. Już dzisiaj, jej racją bytu jest przede
wszystkim rola tarczy antypisowskiej. Jak już wielokrotnie pisałem, odejście
konserwatystów Gowina jest moim zdaniem kwestią czasu. Ale wbrew pozorom, po
lewej stronie też jest o co grać. SLD pod ponownym przewodnictwem Leszka
Millera zaplątało się w jakieś małe vendetty, które mają uleczyć przetrącone
ego wodza. Zamiast oczekiwanej przez Kwaśniewskiego jedności lewicy,
Miller wzorem Tuska i Kaczyńskiego wykopał głęboką fosę oddzielającą go od Palikota,
którego postrzega jako konkurenta do rządu dusz po swojej stronie sceny politycznej.
Sam Janusz Palikot też stracił impet. Formuła partii happeningowej okazała się skuteczna jedynie na krótką metę, z kolei jej porzucenie odebrało
tej formacji wyrazistość, a co za tym idzie, atrakcyjność. Cóż, tak źle i tak
niedobrze.
W tym miejscu należy przypomnieć, że jedność lewicy zawsze
stanowiła oś koncepcji politycznej Kwaśniewskiego. To on niegdyś skupił lewicowe
partyjki i organizacje pod szyldem SLD. Potem firmował projekt Lewica i Demokraci,
który był ucieleśnieniem jego dawnych marzeń o wspólnej formacji lewicy
postkomunistycznej i solidarnościowej. Projekt
się nie udał, bo w porywinowej Polsce lewica znalazła się w defensywie, a demokraci
którzy mieli ten układ legitymować byli tylko nędzną popłuczyną ugrupowania
wywodzącego się z Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Teraz sytuacja jest
znacznie bardziej korzystna dla lewicy. Projekt Kwaśniewskiego, ponad
podziałami i ponad głowami Millera i Palikota, realizowany pod hasłem: „Ludzie
lewicy wszystkich formacji łączcie się”, wsparty przez życzliwe media, miałby wszelkie szanse powodzenia i prędzej
czy później liderzy partii lewicowych mainstreamu, musieliby złożyć hołd lenny nowemu/staremu
władcy, który powrócił, by pogodzić pogubione owieczki swoje. Taka inicjatywa
może też wydobyć z politycznego niebytu outsiderów jak Cimoszewicz,
Olechowski, Celiński, Piskorski i przyciągnąć tych, którzy tułają się gdzieś na
marginesie polityki jak Borowski czy Rosati. A wtedy, dawni wyborcy SLD, dziś
głosujący na PO, zmęczeni niekończącą się wojenką Tuska z Kaczyńskim przypomną
sobie, po której stronie biją ich serca i powędrują pod skrzydła nowego
mesjasza lewicy. Idealną po temu okazję będą wybory do Parlamentu Europejskiego.
W sprawach europejskich gwiazda Aleksandra Kwaśniewskiego świeciła zawsze
najjaśniej. Jeżeli Kwaśniewski nie wybierze się znowu na Filipiny, Donald Tusk
może mieć z kim przegrać.
Bardzo ciekawa analiza. Dorzucę do niej to czego mi w niej brakuje:
OdpowiedzUsuń1. media, a teflon.
2. Leszek to za szczwany koleżka aby patrzeć tylko na ambicje/animozje oceniając jego działania. Jeśli nie one to co? Ano odpowiedzi szukaj w grupie docelowej!!! Patrząc na rozkład wyborców to obie partie lewicy mają tych samych konsumentów! Powrót Leszka na wybory, według mnie, "wyjął z tornistra buławę" z którą już witał się ..."bezideowy cham". Tutaj rola łącznika/spoiwa O-mało-co-magistra jest...
3. problem w tym, że ja NIE WIDZĘ możliwości aby akurat Olo zrywał się o 6 rano i pod bramą zakładową rozdawał ulotki i ręce ściskał...to nie ten styl/charakter.
Wszystko sprowadza się zatem do p. 1. Jeśli "ktoś przestawi wajchę" tak aby można było z wygodnego fotela odgrywac rolę tak zbawcy ojczyzny jak i tarczy antykaczyńskiej to sukces murowany. W przeciwnym razie skończy się na "rajdzie" po mediach i zatroskanej buzi wypowiadającej puste, a okrągłe w formie słowa...
pozdro,
1.Media były i są życzliwe dla Kwacha. Nie trzeba przestawiać wajchy żeby jego inicjatywa, wsparta nazwiskami ludzi, z kręgu dawnej UW otrzymała wsparcie medialne. Zobacz jakie wsparcie dostał swego czasu Palikot. A swoją drogą media też będą chciały obstawić drugiego konia, Tusk wieczny nie jest.
Usuń2.Miller to niegłupi facet, ale nie gra już w pierwszej lidze. Na swoją miarę zadziałał skutecznie. Wziął na przeczekanie Palikota, pozwolił mu się wyszaleć i zamknąć w szufladzie nie poważnego polityka, ale pogrzebał też szanse projektów zjednoczeniowych (nie koniecznie jedna partia, ale np. koalicja wyborcza). Na to żeby znowu zagrać o władzę ma za słaby potencjał.
3.Ja też nie widzę Olka w okopie, ale nikt nie będzie tego od niego oczekiwał. Tak jak napisałem, sądzę, że ostatecznie taka inicjatywa znalazłaby oparcie w istniejących strukturach SLD i RP. To nie będzie trzecia siła, tylko holder, który w pewnym sensie przejmie spółki córki:)
Dziękuję za dobre słowo:)
Mówiąc szczerze, obecna scena polityczna zupełnie przestała mnie ruszać. Przestałem analizować kto z kim powinien wypić, a która z którym powinien się znaleźć w łóżku. Cała scena polityczna po 1989 roku jest do d..y. Z historycznego punktu widzenia moje poglądy nie pozwalały na popieranie Solidarności, głosowania na Wałęsę który jako późniejszy prezydent do dzisiaj ma problem z językiem polskim albowiem uważałem i dalej tak uważam, iż najgorszym jest danie władzy zidiociałemu plebsowi. Przez ostatnie 23 lat styropianowe elity wespół z exsocjalistami skutecznie zawłaszczyli sobie władzę, a więc wszelkie rozważania na temat strategicznym ruchów "elit" nie jest warta funta kłaków. Demokracja nie jest najlepszym systemem bo większość ( przeważnie nie za bardzo mądra) dyktuje warunki mniejszości a więc można spokojnie nazywać ten system dyktaturą większości ( jakie podobieństwo do dyktatury proletariatu !!! :)). Ale...skoro juz znajdujemy się w tyglu państwa tzw demokratycznych to raczej wolałbym demokrację bezpośrednią. Zastanawiam się czy czasem elity polityczne nie dokonały zamachu na moje ( i nie tylko) niezbywalne, konstytucyjne prawa obywatelskie w zakresie fundamentalnym, czyli w prawie do wyboru mojego przedstawiciela jako reprezentanta w parlamencie, jak również sprawowania nad jego działalnością kontroli. To prawo mam tak jak my wszyscy mamy zagwarantowane w Konstytucji , w treści art. 4 który brzmi "Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do narodu . Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio ". Jeśli tak, to żądam wprowadzenia zmian w systemie wyborczym na wolny wybór w jednomandatowych okręgach wyborczych. I aby je nie komplikować przyjąć model brytyjski. PO przecież bodaj w 2006 lub 2006 obiecywało wprowadzenia zmian, przygotowując się do referendum tzw 4xTAK, uzyskując 750000 głosów ( 1. likwidacja Senatu,2. JOW,3. redukcja liczby posłów do 230,4.likwidacja immunitetu poselskiego).
OdpowiedzUsuńZdałem sobie sprawę iż jeśli my - obywatele IIIRP, nie zmusimy elity władzy do dokonania takich zmian aby były respektowane zapisy art 4 Konstytucji, Państwo będzie dalej brnąć w ślepy zaułek a my jako społeczeństwo będziemy jedynie pionkami w grze tych elit, na co ja osobiście się nie zgadzam.
Pozdrawiam
Andrzej BJ
Mamy ustrój polityczny, który demoralizuje struktury państwowe, tworząc zaklęty krąg niemożności. W tej kwestii zgodziliśmy się już wiele razy. Jako społeczeństwo daliśmy się wkręcić w sytuację opisaną eksperymentem Zimbardo (to ten eksperyment gdzie grupie badanych, losowo przydzielono role więźniów i strażników). Tak jak tam, ludzie z nienawiścią rzucają się sobie do gardła bo jeden kocha Kaczyńskiego a drugi Tuska. Takim społeczeństwem łatwo rządzić napuszczając jednych na drugich, co jest na rękę głównym graczom na scenie politycznej.
UsuńBez zmiany ordynacji wyborczej i innych zasad finansowania partii politycznych nic się nie zmieni. Należy więc wspierać inicjatywy zmierzające w tym kierunku. I zachęcać innych do samodzielnego myślenia. Demokracja to kiepski ustrój ale na pewno lepszy niż karykatura demokracji, którą obecnie ćwiczymy. Nawiązując na koniec do tematu notki, projekt Kwaśniewskiego, jeżeli do niego dojdzie, żadnych szans na takie zmiany nie daje.
pozdrawiam