sobota, 21 stycznia 2012

Pajdokrata



W polskiej polityce obowiązuje jakiś zadziwiający rodzaj zdegenerowanej symbiozy, bardzo bliskiej współżyciu pasożytniczemu. Wielokrotnie już zwracałem uwagę, że najcenniejszym sprzymierzeńcem Donald Tuska jest Jarosław Kaczyński, którego samo istnienie w sferze publicznej, dla znacznej rzeszy wyborców jest wystarczającym powodem głosowania na PO. Ale i Kaczyński w opozycji do Tuska może zwierać szeregi twardego elektoratu, co jednak dzieje się ze szkodą dla szans na wyborcze zwycięstwo. Podobnie, największym atutem Leszka Millera staje się Janusz Palikot. Kiedy po spektakularnym szturmie Ruchu Palikota, na Sejm, wydawało się, że lider tego ugrupowania postanowił zostać poważnym politykiem, przyszłość SLD rysowała się w ciemnych barwach.  Wkrótce okazało się jednak, że Palikot bardzo się stara zawrócić z drogi poczet sztandarowy postkomunistycznej lewicy zmierzający na śmietnik historii.

Happening jest bardzo specyficzną formą ekspresji. I choć korzenie prowokacji artystycznej w Polsce sięgają dokonań tak znamienitych postaci jak Witkacy, Tadeusz Kantor, Bogusław Schaeffer, czy w bardziej ludycznej wersji, imprez organizowanych przez Pomarańczową Alternatywę i gdański Totart, to twórcy funkcjonujący w tym nurcie zawsze byli uważani za mniejszych czy większych świrów. O ile w sztuce, taki szyld może być nawet atutem, to nie sprawdza się w polityce. Polityk nie może być pajacem. Odpowiedzialność za losy państwa nie współgra z robieniem jaj. Happeningowa ekspresja z pewnością podoba się młodzieży, ale u wyborców w okolicach trzydziestki zaczyna dominować niesmak, który w końcu zamienia się w zażenowanie. Zresztą łatwo tutaj wpaść w pułapkę. Młodzież ceni bezkompromisowość. Czy nie będzie więc rozczarowana, że prowokacja zapowiadana jako łamiące tabu i przepisy prawa, palenie jointa z marihuaną w pokoju sejmowym, zamieniła się w rozpalenie zwykłych kadzidełek?

Stara zasada prawa rzymskiego głosi „is fecit cui prodest”, co oznacza „uczynił ten, komu przyniosło to korzyść”. Na tej podstawie, miłośnicy spiskowej teorii dziejów mogliby snuć naprawdę fantastyczne spekulacje, bo nie mam najmniejszych wątpliwości komu służą kolejne odjazdowe występy Palikota. Można by więc podejrzewać, że to Leszek Miller, korzystając z nadprzyrodzonych, telepatycznych możliwości, podsuwa pomysły swojemu konkurentowi do rządu dusz na lewicy. Janusz Palikot jest na najlepszej drodze do stworzenia pierwszej pajdokratycznej partii politycznej. Coraz więcej przemawia za tym, że lewicowy elektorat powyżej trzydziestki pójdzie jednak głosować na SLD. Czyżby na tym właśnie polegał najtajniejszy z tajnych planów Leszka Millera?

5 komentarzy:

  1. Dobre porównanie! Tak właśnie jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa diagnoza. Stary wyga Miller spokojnie poczeka aż Palikot się zgra. Na innym blogu ktos się zastanawiał czy następnym happeningiem Palikota będzie publiczne blow job w sejmowej ławie w ramach walki o legalizację prostytucji.
    wilk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo możliwe, wszystko zmierza w tym kierunku. Idąc jednak tropem kadzidełka w miejsce jointa, może się okazać, że właściwy rekwizyt ostatecznie zastąpi wibrator, z którym zresztą, jak pamiętamy, Janusz Palikot od dawna jest zaprzyjaźniony:)

      Usuń
  3. Dziwny człowiek. Właściwie nie wiadomo, o co mu chodzi. Może to taki polityczny clown? Imając się różnych happeningów, wykorzystał wrodzoną przewrotność Polaków i wprowadził do Parlamentu sporą grupę osób, która właściwie nie reprezentuje jednolitej, określonej linii politycznej. Obawiam się, że przepadną w następnych wyborach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy wygłup zużywa się szybko. Dowcip powtarzany po raz kolejny budzi już tylko politowanie. Wygląda na to, że Palikot nie ma pojęcia co zrobić ze swoim sukcesem. Zdaje się też, że nie ma z kim. Wesoła menażeria o autoramencie uczestników parady równości to trochę mało.

      Usuń