W polskiej polityce obowiązuje jakiś zadziwiający rodzaj
zdegenerowanej symbiozy, bardzo bliskiej współżyciu pasożytniczemu. Wielokrotnie
już zwracałem uwagę, że najcenniejszym sprzymierzeńcem Donald Tuska jest
Jarosław Kaczyński, którego samo istnienie w sferze publicznej, dla znacznej
rzeszy wyborców jest wystarczającym powodem głosowania na PO. Ale i Kaczyński w
opozycji do Tuska może zwierać szeregi twardego elektoratu, co jednak dzieje
się ze szkodą dla szans na wyborcze zwycięstwo. Podobnie, największym atutem
Leszka Millera staje się Janusz Palikot. Kiedy po spektakularnym szturmie Ruchu
Palikota, na Sejm, wydawało się, że lider tego ugrupowania postanowił zostać poważnym
politykiem, przyszłość SLD rysowała się w ciemnych barwach. Wkrótce okazało się jednak, że Palikot bardzo się
stara zawrócić z drogi poczet sztandarowy postkomunistycznej lewicy zmierzający
na śmietnik historii.
Happening jest bardzo specyficzną formą ekspresji. I choć korzenie prowokacji
artystycznej w Polsce sięgają dokonań tak znamienitych postaci jak Witkacy,
Tadeusz Kantor, Bogusław Schaeffer, czy w bardziej ludycznej wersji, imprez organizowanych
przez Pomarańczową Alternatywę i gdański Totart, to twórcy funkcjonujący w
tym nurcie zawsze byli uważani za mniejszych czy większych świrów. O ile w
sztuce, taki szyld może być nawet atutem, to nie sprawdza się w
polityce. Polityk nie może być pajacem. Odpowiedzialność za losy państwa nie
współgra z robieniem jaj. Happeningowa ekspresja z pewnością podoba się
młodzieży, ale u wyborców w okolicach trzydziestki zaczyna dominować niesmak,
który w końcu zamienia się w zażenowanie. Zresztą łatwo tutaj wpaść w pułapkę.
Młodzież ceni bezkompromisowość. Czy nie będzie więc rozczarowana, że
prowokacja zapowiadana jako łamiące tabu i przepisy prawa, palenie jointa z marihuaną
w pokoju sejmowym, zamieniła się w rozpalenie zwykłych kadzidełek?
Stara zasada prawa rzymskiego głosi „is fecit cui prodest”, co oznacza
„uczynił ten, komu przyniosło to korzyść”. Na tej podstawie, miłośnicy
spiskowej teorii dziejów mogliby snuć naprawdę fantastyczne spekulacje, bo nie
mam najmniejszych wątpliwości komu służą kolejne odjazdowe występy Palikota. Można
by więc podejrzewać, że to Leszek Miller, korzystając z nadprzyrodzonych,
telepatycznych możliwości, podsuwa pomysły swojemu konkurentowi do rządu dusz
na lewicy. Janusz Palikot jest na najlepszej drodze do stworzenia pierwszej
pajdokratycznej partii politycznej. Coraz więcej przemawia za tym, że lewicowy elektorat
powyżej trzydziestki pójdzie jednak głosować na SLD. Czyżby na tym właśnie
polegał najtajniejszy z tajnych planów Leszka Millera?
Dobre porównanie! Tak właśnie jest.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa diagnoza. Stary wyga Miller spokojnie poczeka aż Palikot się zgra. Na innym blogu ktos się zastanawiał czy następnym happeningiem Palikota będzie publiczne blow job w sejmowej ławie w ramach walki o legalizację prostytucji.
OdpowiedzUsuńwilk
Bardzo możliwe, wszystko zmierza w tym kierunku. Idąc jednak tropem kadzidełka w miejsce jointa, może się okazać, że właściwy rekwizyt ostatecznie zastąpi wibrator, z którym zresztą, jak pamiętamy, Janusz Palikot od dawna jest zaprzyjaźniony:)
UsuńDziwny człowiek. Właściwie nie wiadomo, o co mu chodzi. Może to taki polityczny clown? Imając się różnych happeningów, wykorzystał wrodzoną przewrotność Polaków i wprowadził do Parlamentu sporą grupę osób, która właściwie nie reprezentuje jednolitej, określonej linii politycznej. Obawiam się, że przepadną w następnych wyborach...
OdpowiedzUsuńKażdy wygłup zużywa się szybko. Dowcip powtarzany po raz kolejny budzi już tylko politowanie. Wygląda na to, że Palikot nie ma pojęcia co zrobić ze swoim sukcesem. Zdaje się też, że nie ma z kim. Wesoła menażeria o autoramencie uczestników parady równości to trochę mało.
Usuń