Wczorajsze expose premiera, najkrócej mógłbym skomentować następująco. Znacznie więcej niż mógłbym się spodziewać po Donaldzie Tusku, znacznie mniej niż bym sobie życzył i niestety mniej niż potrzeba.
Gdybym chciał oceniać expose przez pryzmat własnych poglądów ekonomicznych, opartych na szeroko rozumianej wolności gospodarczej, która wymaga istotnego przemodelowania systemu podatkowego, racjonalizacji wydatków państwa i działań aktywizujących przedsiębiorczość, musiałbym je ocenić negatywnie. Ale przecież z góry było wiadomo, że takich zapowiedzi nie można się spodziewać. Odpuszczam więc krytykę z tej perspektywy, ponieważ nie byłaby ona konstruktywna. Warto jednak zauważyć, że Platforma Obywatelska, w 2001 roku powstała w oparciu o takie właśnie założenia. Cóż, upłynęło 10 lat i dzisiaj trudno byłoby znaleźć merytoryczne różnice między PO a SLD z okresu 2001-2003. Oceniając expose przez pryzmat tego, czego można było oczekiwać, oceniam je umiarkowanie pozytywnie. Umiarkowanie, ponieważ zapowiedziano w końcu jakieś reformy, pojawiły się konkretne rozwiązania, ale zabrakło wielu istotnych elementów. Dlatego też, bardzo mnie dziwi entuzjazm wielu ekonomistów (między innymi Ryszarda Petru i Krzysztofa Rybińskiego), których szanuję. Nie potrafię wytłumaczyć tego inaczej jak efektem niskiej bazy. Donald Tusk, brakiem aktywności w sferze reform, w całej poprzedniej kadencji, zawiesił widać poprzeczkę oczekiwań bardzo nisko.
Ad rem. Podstawowym problemem nie jest to co w expose się znalazło, ale to czego w nim nie ma. W kontekście zagrożenia globalnym kryzysem gospodarczym, to wcale nie jest radykalny program cięć, jak przedstawia to partia rządząca. Wreszcie zapowiedziano reformę emerytalną, o której od dawna wiadomo, że jest bezwzględnie konieczna, ale rozwleczono ją w czasie na zbyt długi okres. Nie jest to działanie, które zmienia sytuację, wobec kryzysu, który zdjął już płaszcz w przedpokoju, założył kapcie i zamierza rozgościć się w naszym domu (copyright by Leszek Miller). Ograniczenie przywilejów, likwidacja ulg, podwyższenie składki rentowej, reforma KRUS, przyniosą efekt szybciej, ale nie uratują finansów publicznych państwa. Wątpię czy wystarczą do zmniejszenia deficytu budżetowego, o którym mówił premier. I tyle konkretów. Zapowiedzi usprawnienia postępowań sądowych, ułatwień związanych z uzyskiwaniem pozwoleń na budowę mają już charakter życzeniowy i można mieć spore wątpliwości, czy i kiedy uda się je wcielić w życie.
Czego zabrakło? Przede wszystkim planu cięć wydatków w obszarze szeroko rozumianej administracji publicznej i elementów stymulujących wzrost gospodarczy. Błyskotliwie wypunktował to Janusz Palikot. Muszę przyznać, że pomijając kwestie światopoglądowe i ukłony w kierunku lewicowego elektoratu, które zawarł w swoim wystąpieniu, w zasadzie mógłbym się podpisać pod tym co powiedział. W programie rządu nie ma ani słowa na temat odbiurokratyzowania życia społecznego i to zarówno w zakresie zmniejszenia kosztów administracji jak i zwiększenia swobody gospodarczej. Nic na temat zmiany absurdalnych przepisów prawnych, uproszczenia przepisów podatkowych, stworzenia przyjaznych warunków funkcjonowania dla przedsiębiorców (min. prawo do błędu) i cięć w sferze administracji rządowej (likwidacja wielu agencji rządowych, likwidacja Senatu, zmniejszenie ilości posłów, połączenie ZUS i KRUS). Co ciekawe, Palikot poruszył też kwestię ochrony polskiego rynku przed transferami zysków dokonywanymi przez zagraniczne koncerny do swoich spółek matek, co pozwala im unikać opodatkowania w Polsce (przede wszystkim chodzi o hipermarkety), o czym dotąd wspominał tylko Jarosław Kaczyński.
Na tle konkretnych wystąpień Donalda Tuska i Janusza Palikota, przemówienia pozostałych partyjnych liderów wypadły znacznie słabiej. Jarosław Kaczyński właściwie nie ustosunkował się do propozycji premiera. Wygłosił za to kontra expose, głęboko przesiąknięte deklaracjami ideowymi i po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że wszystkie drogi prowadzą do Smoleńska. Szkoda, bo choć bez wielkiego związku z planami rządu, poruszył kilka istotnych kwestii dotyczących członkostwa w UE.
Najwyższa pora, by rozpocząć dyskusję na temat strategii dalszej integracji Polski z Unią. Widać dziś gołym okiem, że cały szereg założeń związanych z funkcjonowaniem europejskiej wspólnoty nie działa, a hegemonia Niemiec i Francji staje się sprawą oczywistą. Niepokoi brak jakiejkolwiek refleksji w tej sprawie, po stronie partii rządzącej, która bez względu na wszystko dąży do wejścia w strefę euro i pełnej integracji. To już nie jest euro entuzjazm, tylko euro fanatyzm. Drugą sprawą jest przyjęcie pakietu klimatycznego. Totalny absurd, a w sytuacji kryzysu wręcz zbrodnia. Klimat jest sprawą globalną, walczyć z emisją gazów cieplarnianych można wtedy, kiedy uczestniczą w tym wszyscy. Jaki sens mają kosztowne ograniczenia, jeżeli największe gospodarki świata, USA i Chiny się do nich nie stosują? To świadome obniżanie konkurencyjności własnej gospodarki w imię unijnej idei fix.
To prawda, że w zwierciadle wczorajszego expose odbija się nijakość zmarnowanej poprzedniej kadencji. Ale nie pozostaje nic innego, jak kibicować rządowi, by tym razem skutecznie zamienił słowa w czyny. Decydująca jest wola polityczna Donalda Tuska. W tym kontekście, szeroko dyskutowana, obsada personalna rządu ma drugorzędne znaczenie. W końcu poprzedni gabinet był rządem stagnacji przede wszystkim dlatego, że zabrakło woli premiera do realizacji zmian, a nie z powodu braku kompetencji poszczególnych ministrów. Bez takiej woli, nawet rząd złożony z samych uznanych ekspertów nie mógłby liczyć na sukces.