sobota, 23 czerwca 2012

Witamy na politycznej kanapie



Partia Palikota pod progiem wyborczym! Według najnowszego sondażu CBOS-u, notowania Ruchu Palikota spadły do 3% i zrównały się z wynikiem Solidarnej Polski. Najbardziej rozbawił mnie jeden z twitterowych komentarzy na ten temat: Modlitwy Zbigniewa Ziobro zostały widać wysłuchane i szczodrobliwy Stwórca spowodował, że notowania jego partii zrównały się z wynikiem formacji sztukmistrza z Lublina:) Panie Januszu, witamy na politycznej kanapie. 

Sam zjazd poparcia Ruchu Poparcia zupełnie mnie nie dziwi zwłaszcza, że to trwały trend. Nieco zaskakująca jest skala spadku wobec 6%-7% z poprzednich sondaży i nurkowanie głęboko pod próg wyborczy. Sam wielokrotnie zwracałem uwagę, że happeningowy styl uprawiania polityki to długofalowo kiepska strategia. Nie szanujemy polityków, uważamy ich za cymbałów i miernoty, chcemy jednak, by stwarzali choćby pozory powagi. Showman Palikot, wpuścił trochę świeżego powietrza na zatęchłą scenę polityczną i wykreował spektakularny sukces na jesieni ubiegłego roku, ale kiedy już Bar został wzięty potrzeba czegoś więcej. Natomiast lider ruchu swego imienia wydaje się dotknięty jakąś dziwaczną schizofrenią, co odpycha od niego elektorat, który oczekuje od polityki czegoś więcej niż jaj.

Głównym problem Palikota jest niespójność i chaos. Nigdy nie wiadomo czego można się po nim spodziewać. W sprawach gospodarczych miota się między liberalizmem a bolszewią. Potrafi sensownie, merytorycznie wypunktować expose premiera, by przy okazji 1-ego maja, z leninowską żarliwością nawoływać do budowania fabryk przez państwo. Jednego dnia chce być poważnym partnerem w debacie publicznej, wspiera zmiany w ustawie emerytalnej, deklaruje zamiar startu w wyborach prezydenckich, a za chwilę publicznie pali jointa, robi głupie wpisy na Twitterze ("ciota" o Gowinie) albo toczy wojenki na słowa z Millerem. Tak jak Donald Tusk niezawodnie może liczyć na Jarosława Kaczyńskiego, który niemal każdym swoim wystąpieniem popycha niezdecydowanych wyborców w kierunku PO, tak Leszek Miller nie mógł wymarzyć sobie lepszego sparingpartnera na lewicy. Szef SLD w zasadzie nie musi niczego robić. Wystarczy, że jest i stanowi alternatywę dla tych wszystkich lewicowców, którzy zapłonęli szczeniackim afektem do nowego mesjasza lewicy, a dzisiaj wstydliwie wracają na stare śmieci. W tej grupie wyborców (deklarujących lewicowe poglądy) poparcie dla RPP spadło z 14% do 5%. Trudno się dziwić, zwłaszcza, że partia Palikota to wciąż sam Palikot, którego trudno uznać za wzór lewicowca, plus kilku nieco ekscentrycznych posłów kojarzących się wyłącznie z krzykliwie artykułowanymi kwestami obyczajowymi.

Ale największym kapitałem RPP była przecież młodzież. Dzieciaki, które niewiele kapują z polityki poza tym, że zdecydowanie nie jest cool. Przez moment, trendy wydawał się Palikot robiący sobie jaja z establishmentu, wiec oddali mu swój głos. Tyle, że to najbardziej chimeryczny, niestały i bezkompromisowy elektorat. Moda szybko mija, wygłupy nudzą się jeszcze szybciej, sukcesów brak, więc zauroczenie zmienia się w rozczarowanie. Powyższą tezę potwierdza to samo badanie CBOS. Ruch Palikota najbardziej traci w grupie, w której do tej pory cieszył się najwyższym poparciem, tzn. 18-24 i 25-34 lat. W obu tych  grupach strata sięga aż 9%.

Najdziwniejsze w tym jest to, że moja diagnoza jest oczywista. Nie wymaga szczególnej przenikliwości politycznej. Sam lider musi zdawać sobie sprawę, że pajacowanie które kiedyś przyniosło mu sukces, teraz ciągnie go na do. Dlaczego więc idzie tą drogą? Cóż, Janusz Palikot to nieprawdopodobny kabotyn. Efekciarstwo i błazenada są silniejsze od niego. Tak samo, jak silniejsze od Kaczyńskiego, jest gołosłowne rzucanie oskarżeń na politycznych konkurentów (słynne, wiem ale nie powiem), jak silniejsze od Korwin Mikkego jest ględzenie o tfu gejach, bandzie czworga czy dupokracji. I co z tego, że w ten sposób piłują gałąź na której siedzą?

sobota, 16 czerwca 2012

Hipokrytes radzi Smudzie


Kółeczko

Szanowny Panie Smuda, 

Mam dla Pana niezwykle cenną radę. To absolutnie nowatorskie rozwiązanie taktyczne, które pomoże nam zwyciężyć w dzisiejszym meczu z Czechami, a we wszystkich kolejnych przynajmniej zremisować. Musi Pan zapomnieć wszystko czego dotychczas nauczył się Pan o futbolu. Odrzucić swoje przestarzałe trenerskie myślenie, wznieść się ponad utarte schematy. Otworzyć swój umysł na całkiem nową, oryginalną, śmiałą, awangardową koncepcję. Czas na rewolucję!

Przede wszystkim, podział zawodników na obrońców, pomocników, napastników a nawet bramkarzy, nie mówiąc już o takich zbędnych detalach jak np. prawy obrońca czy lewy defensywny pomocnik staje się sprawą trzeciorzędną. Chrzanić to, piłkarz to piłkarz, sztuka jest sztuka, jak w wojsku. Od dziś nie ważna jest szybkość, indywidualne umiejętności, popisy techniczne, efekciarstwo. Liczy się skromna, konsekwentna praca zespołowa. A więc do rzeczy. Czas odkryć karty. Oto szczegóły tej genialnej w swej prostocie strategii.

Kiedy tylko naszej drużynie uda się uzyskać piłkę, wszyscy zawodnicy błyskawicznie formują zwartą, jednolitą formację ofensywną zwaną kółeczkiem (wygląda mniej więcej tak jak na zdjęciu). Ściśle mówiąc, dziesięciu zawodników tworzy kółeczko, a jeden znajduje się w środku wraz z piłką. Ich zadaniem jest zbudowanie bariery ochronnej dla zawodnika z piłką znajdującego się wewnątrz kółeczka. Optymalnym rozwiązaniem byłoby dziesięciu piłkarzy słusznego wzrostu i jedenasty znacznie niższy od nich. Kapuje Pan? Coś jak libero w siatkówce. W ten sposób ukształtowana formacja, drobnymi kroczkami, powoli, delikatnie przepychając rywali (żeby uniknąć faulu) przesuwa się w kierunku bramki przeciwnika. Gol padnie wtedy, kiedy nasza formacja zdoła dodreptać do bramki, a piłka całym swoim obwodem przekula się przez linię bramkową (w tej kwestii nic się nie zmienia). Strategia gry na remis też jest bajecznie prosta. Dysponując przewagą bramkową wystarczy dreptać po całym boisku, powstrzymując się od zdobywania goli, monopolizując w ten sposób posiadanie piłki. Zwracam uwagę, że dzięki strategii kółeczka, niczym Aleksander Macedoński, który ostrzem swego miecza przeciął gordyjski węzeł, rozstrzyga Pan nierozwiązywalny dylemat, Tytoń czy Szczęsny? 

Jakiś malkontent mógłby powiedzieć, że przeciwnik może zastosować tą samą taktykę. Owszem, ale to i tak gwarantuje remis. W dzisiejszym meczu podział punktów nas nie satysfakcjonuje, ale naszym dodatkowym atutem będzie przecież efekt zaskoczenia. Czesi nie zdołają tak szybko przegrupować swoich sił i zastosować podobnego manewru taktycznego. No chyba, że czytają mój blog. Cóż, być może wdrożenie strategii kółeczka obniży nieco atrakcyjność sportowego widowiska, ale przecież liczy się wynik. Kończąc, proszę by nie kłopotał się Pan kwestią mojego honorarium. Dla dobra polskiej piłki, wspaniałomyślnie zrzekam się wszelkich praw do opisanej koncepcji. Ewentualnie, stadion we Wrocławiu, który stanie się areną naszego wiekopomnego zwycięstwa, może zostać nazwany moim imieniem.

Z piłkarskim pozdrowieniem

Hipokrytes

piątek, 15 czerwca 2012

Kto pyta wielbłądzi



Tytoń czy Szczęsny? Burdy czy zamieszki? Telefon Putina to dyplomacja, czy dominacja? Sfera problemów, którymi interesują się Polacy strasznie się ostatnio zawęziła. Rekordowo wysokie oprocentowanie hiszpańskich obligacji, spekulacje przed niedzielną repetą wyborów w Grecji, eskalacja krwawej rebelii w Syrii, te informacje nie mają szans przebić się do masowej świadomości. Dziś tylko rozgrywki w turnieju Euro 2012 przykuwają uwagę. Nawet mój blog niepostrzeżenie odchylił się piłkarsko. O rety! O jejku! Oh my God! (wszystko na „o”). Nie zawracając wam więc głowy problemami świata tego, chciałbym jedynie zwrócić uwagę na całą masę spraw związanych z trwającą imprezą, które jeszcze tydzień temu bez umiaru miętosili politycy, stacje telewizyjne i gazety. Budziły największe emocje, a teraz nawet pies z kulawą nogą się nimi nie interesuje.

Jak nasze rozgrzebane drogi i przejezdne rzutem na taśmę autostrady dają sobie radę ze wzmożonych ruchem kibiców? Czy ruch na drogach w ogóle jest wzmożony? Czy zagraniczni goście stoją w korkach klnąc na czym świat stoi? Czy na odcinku A2 między Strykowem a Warszawą, gdzie brak dodatkowej infrastruktury, samochody zatrzymują się z braku benzyny? Czy z powodu trudności z dojazdem, ktoś nie zdążył na mecz? Czy kolej zdaje egzamin? Nie ma żadnych migawek w telewizji obrazujących sytuację na drogach, nikt nie lata helikopterem nad autostradą. Nikt nie zadaje pytań na ten temat, a przecież martwiliśmy się tym przez całe 4 lata przygotowań do Euro, traktując niemal jak rację stanu.

Ilu kibiców przyjechało do Polski i jak to się ma do założeń i planów? Co z obłożeniem hoteli, z których część wybudowano specjalnie na Euro? Czy ktoś niepokoi rosyjską drużynę wznosząc obraźliwe okrzyki pod hotelem Bristol? Co słychać u Piotra Dudy, który odgrażał się demonstracjami Solidarności w czasie trwania mistrzostw? Co z bojkotem Ukrainy? Czy oficjele z Europy posadzili swe odwłoki na trybunach podczas meczów rozgrywanych na Ukrainie? Co z eksplozją prostytucji, którą wieszczyły feministki? Czy branża sex usług zalicza imprezę do udanych? Co stało się z hitem „Koko Euro spoko”? Wszechobecny przed turniejem, teraz zupełnie zniknął. Rzucam te pytania, choć zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest dziś bez znaczenia. W końcu kluczowa kwestia to nieszczęsny dylemat: Szczęsny czy Tytoń? Tytoń czy Szczęsny? 

środa, 13 czerwca 2012

Bitwa warszawska 2012



Tym razem się pomyliłem. Typowałem jedno bramkową porażkę, okazując się człowiekiem małej wiary. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, mam więc pewne uczucie niedosytu. Wbrew wcześniejszym przypuszczeniom mecz był z pewnością do wygrania, a przy tak wielkim ładunku emocji nasi zawodnicy stanęli u progu historycznego zwycięstwa na miarę Wembley (choć tam był również remis). Najbardziej jednak się cieszę, że po raz pierwszy od wielu lat znaleźliśmy się w sytuacji, w której awans do dalszej tury rozgrywek zależy wyłącznie od sprawności i determinacji polskiej drużyny w ostatnim meczu. Bez tych wszystkich upokarzających kalkulacji, że jak Grecja wygra z Rosją różnicą pięciu bramek, to nam wystarczy zwycięstwo 6:0.

Nie pomyliłem się natomiast w kwestii kibolskich zadym przed meczem. Mechanizm samospełniającej się przepowiedni zadziałał tak samo, jak w przypadku Marszu Niepodległości, 11 listopada ubiegłego roku. Jeżeli rosyjscy kibicie zapowiadają marsz ulicami Warszawy z symbolami sierpa i młota, jeśli minister sportu podgrzewa nastroje tworząc atmosferę zagrożenia, a media niestrudzenie budują kontekst historyczny i polityczny dla sportowego widowiska, to jest przecież oczywiste, że w miejscu akcji stawią się kibolskie szumowiny, gotowe stoczyć nową bitwę warszawską. Kiedy więc ostatecznie zamiast hord ruskich barbarzyńców z sierpami i młotami, w znakomitej większości pojawili się normalni fani rosyjskiej drużyny, to i tak polscy kibole musieli znaleźć kogoś komu można dać w mordę. Histeria mediów rozdzierających szaty nad przebiegiem wczorajszych zajść przypomina mi postępowanie strażaka, który spragniony silnych wrażeń sam roznieca pożar, by potem bohatersko rzucić się do gaszenia. To przykre, że nie brakuje takich, którzy te chuligańskie ekscesy traktują jako potwierdzenie krzywdzącej tezy z filmu BBC.

W kolejnym meczu Polaków typuję zwycięstwo 2:1 i wyjście z grupy na drugim miejscu. Niestety, Robert Lewandowski otrzyma drugą żółtą kartkę i nie zobaczymy go w meczu ćwierćfinałowym z Niemcami. Spotkanie to będzie więc ostatnim akordem występów naszej drużyny na EURO 2012, co i tak zostanie uznane za wielki sukces. A prawdziwymi zwycięzcami turnieju będą, Grzegorz Lato (zabetonowany na stanowisku prezesa PZPN) i Joanna Mucha, która utrzyma ministerialny stołek, choć nie lada absurdem jest wiązanie tego stanowiska ze sportowym sukcesem polskiej reprezentacji.

czwartek, 7 czerwca 2012

Strefa kibica



Nie kibic, od zaangażowanego kibica, w przededniu EURO 2012, różni się tym czym abstynent w środku hucznej imprezy od jej pozostałych uczestników. Zabawa się rozpoczęła, entuzjazm rośnie, trzeźwość ocen ulega śmiałej transformacji, a ten kto nie płynie z falą jest uważany za malkontenta. Trzymając się powyższej metafory, jestem ledwie po dwóch piwkach czyli gotów na sportowe emocje, lecz daleki od pomroczności jasnej wynikającej z piłkarskiego orgazmu. Idealny stan, by w miarę chłodnym okiem rozejrzeć się dookoła.

Jeszcze dwa miesiące temu dominowało powątpiewanie w piłkarskie atuty naszej drużyny. Perspektywy sukcesu oceniano bardzo ostrożnie. Tylko najwięksi optymiści liczyli na coś więcej niż standardowy pakiet trzech meczów w fazie rozgrywek grupowych (mecz otwarcia, o wszystko i o honor). W międzyczasie polskie orły rozegrały trzy baaardzo przeciętne spotkania z najsłabszymi przeciwnikami jakich trenerowi Smudzie udało się znaleźć, ale jak widać to wystarczyło by rozniecić oczekiwania kibiców. Zawodowi komentatorzy cytują statystki, emocjonując się rekordową ilością meczów bez porażki, zapominając o miernej kondycji rywali. Różowe okulary to obowiązkowe wyposażenie kibica, więc samo wyjście z grupy mało kogo już dziś satysfakcjonuje. Upijamy się więc entuzjazmem coraz bardziej, a szanse na kaca giganta rosną. Cóż, podobno wiara czyni cuda. Będzie okazja, sprawdzić prawdziwość tej sentencji w praktyce. Jakby co, w trosce o poprawę samopoczucia rodaków, po mistrzostwach, drużyna Smudy zafunduje nam kolejną błyskotliwą passę zwycięstw z przeciwnikami klasy San Marino, Malta czy Luksemburg.

Piłkarski entuzjazm objawia się specyficzną formą kibicowskiego patriotyzmu. Trwa licytacja, kto więcej chorągiewek zainstaluje na samochodzie, kto dokładniej wymaluje sobie facjatę, kto założy bardziej groteskowy cylinder, czapeczkę z rogami etc. Hit „Koko Euro spoko” wprost idealnie wpisuje się w tą przaśną estetykę. Nie rozumiem więc, skąd ta fala krytyki? Co ciekawe, ów infantylny patriotyzm bardzo chętnie demonstrują także ci, dla których mówienie o suwerenności to relikt zaścianka, nie przystający do wizerunku światłego Europejczyka. Ci, dla których patriotyzm, na co dzień jest zbędnym balastem. Bo nawiązuje do historii, a więc przegranych powstań i klęsk, jest patetyczny, koturnowy, pełen cierpiętnictwa i bohaterszczyzny, a w ogóle to kojarzy się z PiS, więc generalnie kicha i wstyd. Dla mnie natomiast synonimem obciachu jest właśnie ta odpustowa wersja patriotyzmu, sprowadzona do dziecinnych gadżetów, w których lubują się kibice piłkarscy. I choć będę trzymał kciuki za polską drużynę, nie ustroję się w żadne szaliczki (w lato!), koszulki, flagi i trąbki.

W tym kontekście, szczególnie zabawnie wygląda udowadnianie samym sobie polskości naszych orłów. Sporego zamieszania narobił tu Jan Tomaszewski, próbuje się więc zadać kłam jego krzywdzącym enuncjacjom. I tak, biedny Ludovic Obraniak chcąc zrzucić brzemię farbowanego lisa, zmuszony jest popisywać się swoją świeżo nabytą polszczyzną, składając jednocześnie płomienne deklaracje miłości wobec odzyskanej ojczyzny. Tempo jego przyspieszonej edukacji wskazuje, że lekcje które pobierał mogły wyglądać tak;)



Jak powszechnie wiadomo, każdy doskonale się zna na futbolu (ja również). Przystępuję więc do typowania wyniku najbliższego meczu Polaków. Polska – Grecja, porządek 0:0, ewentualnie 1:1, w każdym bądź razie remis.