poniedziałek, 21 września 2015

Wszyscy przeciw PiS



Odnoszę wrażenie, że właściwie wszyscy, i politycy i komentatorzy, pogodzili się już z myślą, że po 25 października rządzić będzie Prawo i Sprawiedliwość. Takie są nastroje społeczne i sondaże wskazywały dotąd, że nawet jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego nie zdoła uzbierać samodzielnej większości, to w koalicji z ugrupowaniem Pawła Kukiza nic takiej większości nie zagrozi.

Tymczasem wcale tak być nie musi. Doskonale pokazuje to badanie, które dla „Rzeczpospolitej" przeprowadziła pracownia IBRiS, już po burzliwej debacie sejmowej na temat uchodźców, opublikowane wczoraj na stronach gazety.

Przy takim rozkładzie poparcia i frekwencji na poziomie ca 50%, kalkulator przeliczający głosy na mandaty wg metody d’Hondta wskazuje 225 mandatów dla PiS, a więc o 6 za mało do uzyskania samodzielnej większości w Sejmie. A Kukiz jest tutaj pod progiem wyborczym.

W takiej sytuacji klucz do rządzenia spocząłby niestety w rękach PSL, wzmacniając i tak wystarczająco destrukcyjną rolę tej partii. Jestem jednak skłonny założyć, że Piechociński wolałby nie zmieniać koalicjanta i postawiłby na sprawdzony alians z Platformą Obywatelską. Wtedy najbardziej prawdopodobnym scenariuszem byłaby koalicja PO + PSL + Zjednoczona Lewica + Nowoczesna, czyli wszyscy przeciw PiS, który pomimo zwycięstwa w wyborach pozostałby w opozycji.

Czy to byłoby dobre rozwiązanie dla Polski? Moim zdaniem nie. Jako nie PiS-owiec i krytyk wielu pomysłów i koncepcji politycznych tej partii wolę chyba samodzielne rządy PiS, za które pełną odpowiedzialność bierze Jarosław Kaczyński niż koalicję od sasa do lasa, która musiałaby być jakąś koszmarną karykaturą rządzenia, gorszą od tego co dotychczas mieliśmy okazję doświadczać. W dodatku koalicję skazaną na ciągłą konfrontację z pałacem prezydenckim. Jak w Polsce wygląda kohabitacja widzieliśmy w latach 2007-2010 i widzimy teraz. Poza tym, taki scenariusz wyraźnie rozmijałby się z istniejącym nastrojem społecznym co podgrzewałoby temperaturę tego konfliktu.


Na koniec, warto zwrócić uwagę na fakt, że dzisiaj realny jest właściwie każdy scenariusz. Aż cztery formacje (ZLew, Nowoczesna, PSL, Kukiz 15) balansują na granicy progu wyborczego i to od tego, które z nich ostatecznie znajdą się w Sejmie zależy liczba mandatów zwycięskiego ugrupowania. Wariant omówiony powyżej jest jednak bardzo prawdopodobny.


czwartek, 11 czerwca 2015

Przyspieszyć wybory?



Do wyborów parlamentarnych tylko cztery miesiące ale dynamika spraw jest tak wielka, że wszystko jeszcze może się zdarzyć. Stawiam tezę, że przyspieszenie wyborów to kusząca alternatywa dla obu głównych politycznych graczy. Czy możliwe jest więc porozumienie w tej sprawie ponad podziałami?

Sytuacja Platformy

Efekt kuli śniegowej. Szansa, że uda się Platformie zwiększyć poparcie jest znacznie mniejsza niż dalsza jego utrata. Rekonstrukcja rządu i „nowe” twarze w rodzaju Trzaskowskiego czy nie daj Boże Rutnickiego to dalece za mało żeby odbudować pozytywny wizerunek formacji po ośmiu latach kiepskich rządów i pasma kompromitacji. Zwłaszcza, że ujawnienie kolejnych taśm od Sowy wisi w powietrzu.

NowoczesnaPL. Miarą sukcesu ugrupowania Ryszarda Petru może być tylko skala porażki PO. To NowoczesnaPL odbierze lwią część jej zawiedzionego elektoratu. Pod warunkiem, że zdoła zbudować struktury przed wyborami. Do jesieni najpewniej zdąży się sformować, wcześniej raczej nie.

Sytuacja PiS

Fala sukcesu. Po wyborach prezydenckich PiS jest na fali, ale sukces Andrzeja Dudy wynika w znacznej mierze z odrzucenia dotychczasowego wizerunku tej partii. Łatwiej to zrobić w spersonalizowanych wyborach prezydenckich, trudniej w parlamentarnych gdzie startuje drużyna z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Paweł Kukiz. Mimo efektu Dudy, tworzący się Ruch Kukiza blokuje wzrost poparcia dla PiS. Antysystemowcom łatwiej przełknąć głosowanie na muzyka niż na partię Jarosława Kaczyńskiego. Oficjalnie, PiS przyjął strategię hodowania koalicjanta, ale na pewno z niepokojem obserwuje kolejne triumfy Kukiza w sondażach. Rozgrywka z koalicjantem dysponującym 10% głosów to jednak co innego niż z 20% partnerem. Kaczyńskiego powinny też niepokoić informacje na temat nieciekawych postaci czających się za plecami Pawła Kukiza. Z jego sejmową drużyną może być trudniej rządzić niż kiedyś z Samoobroną.

Rozwiązanie

I Platforma i PiS nie mają dostatecznych argumentów żeby zakładać, że na jesieni będą w lepszej sytuacji niż dziś. Przyspieszając wybory parlamentarne obie te partie pozbywają się swoich konkurentów, którzy dopiero tworzą struktury w terenie. Obie mają więc dobre powody, żeby przyspieszenie wyborów uznać za korzystne dla siebie rozwiązanie.

Trudno jednak otwarcie przyznać się do podobnych kalkulacji. Dlatego też, rolę inicjatora takiego scenariusza mógłby przyjąć prezydent elekt. Bliski współpracownik Andrzeja Dudy, Krzysztof Szczerski, zgłosił już taki pomysł.


Pomocna dłoń

Jakiego biegu wydarzeń można by się spodziewać w przypadku samorozwiązania Sejmu i ogłoszenia wcześniejszych wyborów? Popuśćmy wodze fantazji.

Platforma wyciągnie pomocną dłoń do Ryszarda Petru. Zaproponuje mu de facto przejęcie kontroli nad PO i możliwość realizacji programu NowoczesnejPL licząc, że takie odświeżenie wizerunku i przywództwa pozwoli odbudować poparcie na poziomie 30%. Słabe? Nic innego nie ma w zanadrzu, a na bezalternatywnej (znowu) scenie politycznej może się udać.

PiS z kolei, chcąc przejąć wkurzonych antysystemowców, zaproponuje Kukizowi zawiązanie koalicji wyborczej. Zyska w ten sposób kontrolę nad powstającym ruchem i tworzeniem list.


Oczywiście to tylko political fiction, takie polskie House of Cards. Oparte za to na racjonalnych przesłankach:)


środa, 13 maja 2015

Projekt „Donald Tusk”




Często zarzucałem PiS-owi, że nie uczy się na błędach, że nie wyciąga wniosków. Myliłem się. Po serii porażek Jarosław Kaczyński wzorowo odrobił lekcje. Konkluzja okazała się prosta. Żeby wygrać, twarzą partii musi być Donald Tusk.

Skąd go wziąć, skoro jest w innej partii? Należy znaleźć kopię u siebie. Musi być równie gładki, sympatyczny, zręczny, elokwentny i europejskiego formatu. Zupełnie nie podobny do ponurych postaci zaludniających szeregi PiS. Prototyp, profesor Gliński, jeszcze nie zachwycał, w końcu pierwsze koty za płoty. Za to Andrzej Duda udał się już znakomicie. Energiczny, bezpośredni, miły, efektowny, naturalny w kontaktach z ludem. I tak jak pierwowzór wszystko wszystkim obieca.

Kiedy w 2011 roku lider PO przemierzał Polskę Tuskobusem, brylując w mediach i na wiecach, jego konkurentem był niezdarny, staromodny, sztywny, wykpiwany za obciachowość lider opozycji. Od tamtej pory sytuacja na scenie politycznej w Polsce uległa zasadniczej zmianie. Donald Tusk ją opuścił, robiąc miejsce dla kandydata PiS, który równie sprawnie poczyna sobie w kampanii prezydenckiej. Co więcej, teraz to PO ma obciachowego kandydata wyśmiewanego na tysiące sposobów w mediach społecznościowych.

Kto więc wygra elekcję prezydencką? Wszystko dziś wskazuje na to, że PiS-owski Donald Tusk – Andrzej Duda. Dobra robota Panowie!


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Zróbcie frajdę wyborcom


Rys. Andrzej Mleczko

Kreatywność rodaków jest wielka. Pod warunkiem wszak, że dotyczy inwektyw, złośliwych memów i wszelakiego hejtu wymierzonego w kandydata przeciwnej drużyny. Ta mało odkrywcza konstatacja nasunęła mi myśl, jak przy okazji wyborów, w prosty i tani sposób, zrobić wyborcom frajdę, a jednocześnie znacząco zwiększyć frekwencję.

Odwieczna tragedia Polaków, fatum ciążące nad losami naszego kraju sprawia, że wciąż stawiani jesteśmy przed fundamentalnym problemem etycznym. Koniecznością wyboru mniejszego zła. Tak to już u nas jest i nie zanosi się na to by miało być inaczej. Czas przekuć wreszcie tę słabość w siłę! Należy zmienić reguły głosowania w wyborach, tak by zamiast pozytywnego głosu („za”), trzeba było oddawać negatywny głos („przeciw”). Czyli wprowadzić głosowanie na tego polityka, który naszym zdaniem pod żadnym pozorem nie powinien rządzić. Wtedy ten przeklęty dylemat wyboru mniejszego zła, zamieni się w wybór większego dobra! Prawda, że to znacznie przyjemniejsza możliwość? Każdy przecież chętnie pofatyguje się do urny, by po chrześcijańsku podziękować temu albo owemu, w dziąsło szarpanemu, darmozjadowi, złodziejowi, idiocie, złamasowi, oszustowi, zdrajcy, agentowi, kłamcy, zaprzańcowi, gnidzie, burej suce etc. W dodatku nic nie będzie kosztował ten mały akt katharsis w lokalu wyborczym. A ile radości! Jaki komfort! Frekwencja też od razu poszybuje w górę. Trzeba tylko przepchnąć przez Sejm, odpowiednie zmiany legislacyjne.

Acha, jakby co – copyright by Hipokrytes;)

piątek, 3 kwietnia 2015

Kluczem jest KORWiN



Politycy i zwolennicy PiS powinni wznosić modły za jak najlepszy wynik wyborczy partii KORWiN, bo tylko jej obecność w Sejmie stwarza szansę na utworzenie rządu przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego.

Stawiam taką tezę na podstawie sondaży partyjnych, w których dwie główne partie idą w łeb w łeb, zmieniając się w roli lidera, a pozostali balansują wokół progu wyborczego. Oczywiście do jesieni jeszcze trochę czasu, po drodze jest elekcja prezydencka, póki co jednak nic nie wskazuje na to żeby ta sytuacja miała ulec fundamentalnej zmianie.

Zwycięstwo wyborcze PiS niewielką przewagą głosów (moim zdaniem inne nie wchodzi w rachubę) jeszcze nie gwarantuje rządzenia. PiS potrzebuje koalicjanta. Rozważmy więc dwa scenariusze, w których zmienną jest KORWiN.

1. Sejm bez KORWiN

Kto mógłby utworzyć rząd razem z PiS? Teoretycznie PSL. W praktyce jednak ludowcy nie będą musieli ryzykować zmiany sprawdzonego koalicjanta by pozostać u steru władzy. Po niepowodzeniu misji powołania rządu przez Jarosława Kaczyńskiego, wraz z PO ponownie stworzą koalicję, która uzyska większość głosów w Sejmie. Podsumowując, PiS wygra ale przegra.

2. Sejm z KORWiN

Tutaj sytuacja jest znacznie ciekawsza ponieważ PiS ma do wyboru dwóch potencjalnych koalicjantów. Janusz Korwin Mikke otwarcie deklarował, że gotów jest do koalicji z każdym kto zgodzi się na realizację części jego wolnorynkowych postulatów. Pole do kompromisów jest w polityce rozległe więc mimo wszelkich różnic między Jarosławem Kaczyńskim i JKM, panowie zapewne byliby skłonni się porozumieć. Wszak nadrzędnym celem jest władza, nie mam co do tego złudzeń.

Oczywiście KORWiN byłby koalicjantem bardzo niewygodnym. Zwłaszcza stosunek do Rosji i wojny na Ukrainie to tematy trudne do przełknięcia dla elektoratu PiS. Bardziej poręcznym partnerem jest PSL, które z teoretycznego koalicjanta w scenariuszu nr 1, zamienia się w partnera chętnego do współpracy. Skąd ta cudowna przemiana? Jej sprawcą jest KORWiN oczywiście. Ostatnia rzecz jakiej mogą sobie życzyć ludowcy to oderwanie od koryta. Widząc perspektywę powstania koalicji PIS-KORWiN bez wahania złożą hołd lenny Kaczyńskiemu. KORWiN jako straszak zadziała bez zarzutu.


Jest jeszcze trzeci wariant, w którym PiS ma szansę na władzę. Dwupartyjny Sejm, w którym PiS uzyskuje przewagę (nawet minimalną) nad PO, a pozostałe partie pozostają pod wyborczym progiem. Taki scenariusz jest zapewne marzeniem Jarosława Kaczyńskiego, tyle że jak to z marzeniami bywa, szansa na jego realizację jest znikoma. 


niedziela, 8 lutego 2015

Na kogo zagłosuję w wyborach prezydenckich?


Kampania wyborcza to zawsze festiwal hipokryzji. Pełen socjotechniki spektakl, który dodatkowo psuje ułomny i tak ustrój polityczny jakim jest demokracja. Zainteresowani polityką nie potrzebują kampanii żeby wiedzieć kogo chcą poprzeć w wyborach. Reszta najlepiej niech nie głosuje wcale. Jeżeli pójdą to urn wybiorą najprzystojniejszych, najładniej opalonych albo tych, którzy obiecają najwięcej.

Na kogo więc zamierzam głosować? W pierwszej turze wyborów oddam swój głos na Janusza Korwin Mikkego. Wcale nie dlatego, że jest najlepszym kandydatem na prezydenta (nie ma zresztą najmniejszych szans na ten urząd). Uważam natomiast, że im lepszy wynik osiągnie w wyborach prezydenckich, tym większe są szanse jego partii na przekroczenie progu w nadchodzących wyborach parlamentarnych. Od lat nie mogę doczekać się udziału konserwatywnych liberałów w pierwszej lidze polskiej polityki, w końcu jest na to szansa więc trzeba ją wesprzeć. Bardzo jestem ciekaw działalności korwinistów w Sejmie. Mam jedynie nadzieję, że JKM nie zaprzepaści szans swojego ugrupowania jakimś wygłupem czy ekstrawagancją w swoim stylu.

A co w drugiej turze? Sądzę, że wbrew buńczucznym zapowiedziom polityków obozu rządzącego, druga tura wyborów prezydenckich się odbędzie. Zmierzą się w niej Bronisław Komorowski i Andrzej Duda. Moje doświadczenie zawodowe wskazuje, że w zarządzaniu nie ma nic gorszego niż nie ostre kompetencje poszczególnych osób i rozmyta odpowiedzialność. To doskonały przepis na porażkę, w której każda ze stron odpowiedzialność widzi w działaniach bądź zaniechaniach adwersarza. Konstytucyjne uprawnienia prezydenta w Polsce są niby nie wielkie, pozwalają jednak blokować inicjatywy rządu i odgrywać destrukcyjną rolę w polityce. Nigdy nie zapomnę Kwaśniewskiemu zawetowania ustawy wprowadzającej liniowy PIT w 1999 roku. Dobrze pamiętam też wojnę o krzesła z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego, nie wchodząc tu w dyskusję, kto ponosił większą winę za tę sytuacją.

Skoro więc, nie można dodać prezydentowi uprawnień (tworząc system prezydencki), ani odebrać mu tych, które ma sprowadzając formalnie jego rolę do strażnika żyrandola w pałacu, najlepiej żeby prezydent i premier należeli do tego samego obozu politycznego. Wtedy prezydent nie przeszkadza rządowi i jego rola sprowadza się głównie do obowiązków reprezentacyjnych. Dzięki temu, wiadomo przynajmniej kto odpowiada za efekty rządzenia. Z tej perspektywy nie ma też większego znaczenia co kandydaci powiedzą w kampanii wyborczej.

Zgodnie z powyższą logiką, mój wybór w drugiej turze wyborów prezydenckich będzie spekulacją. Jeżeli uznam, że większe szanse na stworzenie rządu po wyborach do Sejmu ma PiS, zagłosuję na Andrzeja Dudę, jeśli więcej będzie wskazywało na PO, oddam głos na Bronisława Komorowskiego. Nie chcę sobie nawet wyobrażać jaki chaos zapanuje w polskiej polityce jeżeli wyborczy werdykt zmusi do kohabitacji Andrzeja Dudę z rządem Platformy Obywatelskiej, albo Bronisława Komorowskiego z rządem Prawa i Sprawiedliwości.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Schizofrenia



Słucham czasem porannej audycji Tadeusza Mosza „EKG” w radiu Tok FM. To program ekonomiczny, w którym prowadzący i zaproszeni goście, mniej lub bardziej znani przedstawiciele polskiego świata ekonomii i finansów, omawiają bieżące wydarzenia gospodarcze. Zazwyczaj, dyskutanci nie różnią się istotnie w swoich opiniach prezentując poglądy nie wykraczające poza linię głównego nurtu. W odniesieniu do problematyki związanej z obecnością Polski w Unii Europejskiej oznacza to, że panuje pro unijna zgodność dotycząca pogłębiania integracji, przyjęcia waluty euro (ewentualne spory dotyczą najwyżej terminu jej przyjęcia), nikt nie kwestionuje konieczności podpisania przez Polskę paktu fiskalnego, powtarzane są te wszystkie dyżurne opowieści o pociągu, do którego koniecznie musimy wskoczyć zanim odjedzie, o stole przy którym za wszelką cenę musimy siedzieć etc. Wszystko uładzone, uczesane, poprawne politycznie. W tym gronie, głos odmienny, zdystansowany do unijnych pomysłów spotkałby się z zakłopotaniem dyskutantów i zapewne zostałby uznany za towarzyskie faux-pas.

Dlatego też, z rozbawieniem wysłuchałem audycji, w której goście redaktora Mosza gremialnie opowiedzieli się za patriotyzmem gospodarczym. Temat został wywołany przez wicepremiera Janusza Piechocińskiego, który zapowiedział debatę na ten temat.  Czy Polacy powinni preferować polskie produkty? Czy powinni faworyzować tych przedsiębiorców zagranicznych, którzy lokują swoje interesy w Polsce? Czy polski rząd powinien wspierać polski biznes? W taki właśnie sposób, bez żenady postępują przywódcy innych państw. Frazesy o europejskiej solidarności nie przeszkadzają im w dotowaniu sprzedaży krajowych marek i towarów czy wywieraniu nacisku na władze wielkich koncernów czego efektem jest ograniczanie tańszej produkcji za granicą po to by utrzymać zatrudnienie w kraju macierzystym (masowe zwolnienia w fabryce Fiata w Tychach są tutaj bardzo wymownym przykładem).

I wszystko fajnie, szkoda tylko że panowie eksperci z programu EKG nie widzą sprzeczności głoszonych przez siebie poglądów. Jeżeli patriotyzm gospodarczy, który sprowadza się w końcu do ochrony krajowego rynku, jest ok., dlaczego popierają inicjatywy, które stoją w sprzeczności z tą tezą? Przecież pozbywając się własnej waluty na korzyść euro, rezygnujemy z możliwości prowadzenia polityki stóp procentowych przez Narodowy Bank Polski, czyli z bardzo ważnego instrumentu wpływu na konkurencyjność krajowej gospodarki. Długofalowym celem paktu fiskalnego nie jest wyłącznie wprowadzenie mechanizmu hamulca budżetowego jak głosi oficjalna propaganda, zwłaszcza, że podobne regulacje zawarto już w traktacie z Maastricht (tyle, że większość krajów UE, nie zawracała sobie tym głowy). Pakt fiskalny prędzej czy później musi doprowadzić do unifikacji obciążeń podatkowych we wszystkich krajach członkowskich UE, co dla krajów słabiej rozwiniętych gospodarczo, w tym Polski, byłoby przysłowiowym gwoździem do trumny. Skąd taka schizofrenia w głowach sterników naszej gospodarki? Stawiam na terror poprawności politycznej, która nawet wbrew logice nie pozwala przyjąć tez sprzecznych z obowiązującym dogmatem. W końcu nie trudno zasłużyć na etykietkę oszołoma. A to grzech znacznie cięższy niż rozminięcie się z logiką.