poniedziałek, 21 stycznia 2013

Schizofrenia



Słucham czasem porannej audycji Tadeusza Mosza „EKG” w radiu Tok FM. To program ekonomiczny, w którym prowadzący i zaproszeni goście, mniej lub bardziej znani przedstawiciele polskiego świata ekonomii i finansów, omawiają bieżące wydarzenia gospodarcze. Zazwyczaj, dyskutanci nie różnią się istotnie w swoich opiniach prezentując poglądy nie wykraczające poza linię głównego nurtu. W odniesieniu do problematyki związanej z obecnością Polski w Unii Europejskiej oznacza to, że panuje pro unijna zgodność dotycząca pogłębiania integracji, przyjęcia waluty euro (ewentualne spory dotyczą najwyżej terminu jej przyjęcia), nikt nie kwestionuje konieczności podpisania przez Polskę paktu fiskalnego, powtarzane są te wszystkie dyżurne opowieści o pociągu, do którego koniecznie musimy wskoczyć zanim odjedzie, o stole przy którym za wszelką cenę musimy siedzieć etc. Wszystko uładzone, uczesane, poprawne politycznie. W tym gronie, głos odmienny, zdystansowany do unijnych pomysłów spotkałby się z zakłopotaniem dyskutantów i zapewne zostałby uznany za towarzyskie faux-pas.

Dlatego też, z rozbawieniem wysłuchałem audycji, w której goście redaktora Mosza gremialnie opowiedzieli się za patriotyzmem gospodarczym. Temat został wywołany przez wicepremiera Janusza Piechocińskiego, który zapowiedział debatę na ten temat.  Czy Polacy powinni preferować polskie produkty? Czy powinni faworyzować tych przedsiębiorców zagranicznych, którzy lokują swoje interesy w Polsce? Czy polski rząd powinien wspierać polski biznes? W taki właśnie sposób, bez żenady postępują przywódcy innych państw. Frazesy o europejskiej solidarności nie przeszkadzają im w dotowaniu sprzedaży krajowych marek i towarów czy wywieraniu nacisku na władze wielkich koncernów czego efektem jest ograniczanie tańszej produkcji za granicą po to by utrzymać zatrudnienie w kraju macierzystym (masowe zwolnienia w fabryce Fiata w Tychach są tutaj bardzo wymownym przykładem).

I wszystko fajnie, szkoda tylko że panowie eksperci z programu EKG nie widzą sprzeczności głoszonych przez siebie poglądów. Jeżeli patriotyzm gospodarczy, który sprowadza się w końcu do ochrony krajowego rynku, jest ok., dlaczego popierają inicjatywy, które stoją w sprzeczności z tą tezą? Przecież pozbywając się własnej waluty na korzyść euro, rezygnujemy z możliwości prowadzenia polityki stóp procentowych przez Narodowy Bank Polski, czyli z bardzo ważnego instrumentu wpływu na konkurencyjność krajowej gospodarki. Długofalowym celem paktu fiskalnego nie jest wyłącznie wprowadzenie mechanizmu hamulca budżetowego jak głosi oficjalna propaganda, zwłaszcza, że podobne regulacje zawarto już w traktacie z Maastricht (tyle, że większość krajów UE, nie zawracała sobie tym głowy). Pakt fiskalny prędzej czy później musi doprowadzić do unifikacji obciążeń podatkowych we wszystkich krajach członkowskich UE, co dla krajów słabiej rozwiniętych gospodarczo, w tym Polski, byłoby przysłowiowym gwoździem do trumny. Skąd taka schizofrenia w głowach sterników naszej gospodarki? Stawiam na terror poprawności politycznej, która nawet wbrew logice nie pozwala przyjąć tez sprzecznych z obowiązującym dogmatem. W końcu nie trudno zasłużyć na etykietkę oszołoma. A to grzech znacznie cięższy niż rozminięcie się z logiką.

środa, 2 stycznia 2013

Bruksela Jest Najważniejsza?



Umiejętność zawierania kompromisów jest w polityce rzeczą cenną. Mam jednak wrażenie że Paweł Kowal z koncyliacyjnością odrobinę przesadza, na co zwrócił uwagę również Marek Migalski (kolega z tej samej partii), recenzując książkę Kowala pt. „Między Majdanem a Smoleńskiem”. Ceną jest tutaj brak wyrazistości, bez której nie można skutecznie funkcjonować w polityce. W odczuciu znacznej większości wyborców, PJN to wciąż PiS light i nie zanosi się na zmianę w tej kwestii.

Dostrzegam różnice między podejściem czysto ideowym a realpolitik, ale kiedy okazuje się, że formacji Kowala jest po drodze praktycznie z każdym, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że owa realpolitik sprowadza się wyłącznie do utrzymania foteli w Brukseli, w ostateczności zajęcia mniej atrakcyjnych stołków w polskim parlamencie. PJN przedstawia się jako partia liberalna gospodarczo i umiarkowanie konserwatywna, lokująca się z prawej strony centrum sceny politycznej. Tymczasem rozważano już koncepcje łączenia się z ultra socjalną Solidarną Polską Ziobry, współpracę z socjalnym i zafiksowanym smoleńsko PiS-em, a także alianse z wypaloną i zgnuśniałą Platformą Obywatelską, która połknęłaby PJN na śniadanie. Teraz, Paweł Kowal chce podjąć inicjatywę Janusza Piechocińskiego i budować z PSL-em (i może też, o zgrozo, z ziobrystami) nowe ugrupowanie o obliczu wolnorynkowym i chadeckim. Wolne żarty. PSL ani nie jest chadeckie, ani tym bardziej wolnorynkowe. Jest korporacją zrzeszającą, pazernych, grabiących do siebie działaczy będących niedoścignionym wzorcem nepotyzmu, kolesiostwa i korupcji czyli tego wszystkiego co odrzuca od polityki normalnych wyborców. Kompletnie się to nie klei. Do zdobycia mandatu w eurowyborach być może wystarczy, ale żadna zmiana jakości w polityce się z tego nie wykluje.

Jedyną sensowną alternatywą dla wyżej wymienionych pomysłów jest stworzenie Partii Republikańskiej skupiającej środowiska bliskie sobie ideowo – PJN, gowinowców, umiarkowanych działaczy Nowej Prawicy - wspierane przez ekonomiczne think tanki, jak Fundacja Republikańska i Centrum im. Adama Smitha. Z pewnością jest miejsce na taką partię. To nie jest łatwy szlak, ale podobno tylko ciasna brama i wąska droga prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znają. Prawda, panie Pawle? W każdym bądź razie, tak to wygląda z mojej perspektywy. Paweł Kowal może oczywiście uznać, że i tak niewiele ma do stracenia, oprócz sympatii Hipokrytesa, więc jak się nie ma co się lubi, trzeba polubić nawet PSL.

Co ciekawe, inicjatywa Piechocińskiego niesie znacznie większe ryzyka dla PSL. Z tym, że akurat los tej partii wisi mi kalafiorem. Przede wszystkim, nie wierzę w cudowną przemianę ludowców, anonsowaną przez nowego prezesa. Z punktu widzenia aktywistów PSL poszerzanie bazy wyborczej wcale nie jest pożądanym celem politycznym. Wręcz przeciwnie. Dopuszczenie nowych do koryta jest sprzeczne z żywotnym interesem beneficjentów istniejącego systemu. Ponadto, próby tworzenia szerszej formacji chadeckiej w miejsce dzisiejszej partii ludowej grożą zachwianiem wiary tradycyjnego elektoratu, że to ugrupowanie nadal reprezentuje ich chłopskie interesy widziane dotąd w opozycji do miastowych partii. W tym kontekście ambicje Piechocińskiego mogą się jawić jako szkodliwe fanaberie. Dlatego też, cały projekt wydaje się i tak mało realny. Żeby dokonać fundamentalnego zwrotu potrzebny jest silny przywódca zdolny przeforsować swój projekt, wbrew interesom działaczy. Wątpię, by Janusz Piechociński dał sobie z tym radę. Można więc cnotę stracić, a rubla nie zarobić. Warto, panie Pawle?