piątek, 30 września 2011

Napierniczak



Nie pamiętam już kto ukuł ten zgrabny kryptonim dla tandemu Napieralski-Olejniczak, który chwycił stery SLD po klęsce wyborczej w 2005 roku. Wszyscy pamiętamy, że fala tsunami po aferze Rywina, zmyła wtedy ze sceny politycznej całą wierchuszkę starych towarzyszy, z Leszkiem Millerem i Józefem Oleksym na czele.

Nowe otwarcie firmował właśnie Napierniczak. Ale twarzą numer 1 odmłodzonego SLD został chłopaczkowaty Wojciech Olejniczak. Jego miękkość, chwiejność, brak charyzmy aż biły po oczach w zderzeniu ze wspomnieniem byłego szefa twardziela, Leszka Millera zwanego żelaznym kanclerzem lewicy. Nic dziwnego, iż nowy lider za późno się zorientował, że za jego plecami, partner z tandemu, podstępny Grzegorz Napieralski wybudował wewnętrzną opozycję i zamierza przejąć partię. Po kongresie SLD w 2008 roku, Wojtek wylądował w politycznej zamrażarce, czyli w Parlamencie Europejskim, a przebiegły Grześ poobsadzał swoimi ludźmi wszystkie najważniejsze funkcje w strukturach partii. Tandem Napierniczak przeszedł do historii. Szybko się jednak okazało, że charyzma nie należy też do mocnych stron nowego lidera.

I kiedy wydawało się, że w atmosferze histerii, jaka zapanowała po katastrofie smoleńskiej i śmierci Jerzego Szmajdzińskiego, wewnętrznej opozycji partyjnej udało się wpuścić Grzesia na minę czyli start w wyborach prezydenckich 2010 roku, ten wyszedł z tej batalii wzmocniony. Starcie gigantów, czyli pojedynek Komorowski – Kaczyński, powinien był zetrzeć na proch takie miałkie indywiduum jak Napieralski. A tu niespodzianka. Szef SLD uzyskał 13, 7% głosów, co stanowiło trzeci wynik w kraju. Odtrąbiono sukces. Napieralski triumfował a Ryszard Kalisz i Wojciech Olejniczak musieli udać się do Canossy. Do dzisiaj nie rozumiem, jak to możliwe, że te fałszywe uśmiechy, taneczne podrygi z bliźniaczkami, rozdane jabłuszka i kanapki przyniosły tak dobry efekt. Ale stało się.

Wtedy spodziewałem się tego, na co zanosi się dzisiaj. W trwającej kampanii wyborczej, jak by się Napieralski nie ustawił zawsze dupa zostaje z tyłu. Nic nie wychodzi. Prawie każda inicjatywa czy wystąpienie zamienia się w mniejszą lub większą katastrofę. Niesforni wyborcy zadają trudne pytania, córki obrażają się na tatusia przed kamerą, minister Rostowski strofuje jak uczniaka punktując oczywiste niekonsekwencje programowe, Arłukowicz bije na głowę w szczecińskich sondażach i jeszcze ten wredny Palikot, który potrafi być sexi dla lewicowych wyborców w przeciwieństwie do szefa lewicy. Bez wątpienia, Napieralski stał się chłopcem do bicia tej kampanii wyborczej i mam wrażenie, że to już kopanie leżącego. Ciosy, którymi jeszcze niezgrabnie próbuje razić przeciwników chybiają celu. Słania się na nogach, jak Tomasz Adamek w dziesiątej rundzie niedawnego pojedynku z Witalijem Kliczko.  

Skłamałbym mówiąc, że mu współczuję. Kiedy skończy karierę polityczną, zawsze znajdzie zatrudnienie jako wzorzec w Sevres. To modelowy wręcz przykład hipokryty, śliskiego, fałszywego, bezideowego karierowicza politycznego.

A jaki będzie epilog tej nie udanej kampanii Grzegorza Napieralskiego? Być może historia zatoczy koło. Lewicę czeka kolejne nowe otwarcie, które tym razem będzie firmował tercet pod szyldem The Best of SLD. Odświeżona fizjonomia Leszka Millera, lepsza połowa duetu Napierniczak i reprezentant lewicy kawiorowej Ryszard Kalisz. A nad całością będzie unosił się duch Aleksandra Kwaśniewskiego jako patrona tego nowego projektu.


Wygląda na to, że najbardziej odjazdowe spoty wyprodukowali kandydaci SLD. Dzisiaj trochę dłuższy klip, ale warto. Polecam zwłaszcza cztery ostatnie sekundy nagrania:)


czwartek, 29 września 2011

Jeszcze o demokracji


Wszelkie utyskiwania na demokrację kwituje się zwykle słynnym bon motem Churchilla „Demokracja to najgorsza forma rządu, z wyjątkiem wszystkich innych form”. Na ogół nie towarzyszy temu żadna głębsza refleksja. Piewcy demokracji, równie chętnie powołują się też na tradycję demokracji ateńskiej. Obawiam się jednak, że z tej starożytnej wersji demokratycznych rządów nie byłoby zadowolonych wielu dzisiejszych entuzjastów. Prawo głosu miało tam tylko około 30% ludności, wyłącznie mężczyzn posiadających status obywatela polis. Kobiety nie głosowały. Auć! Co na to feministki? Za to zadowolony mógłby być Robert Biedroń. W starożytnej Grecji stosunki homoseksualne były szeroko rozpowszechnione. Ba, należały wręcz do dobrego tonu.

Mimo, iż w Atenach praktykowano mniej zdegenerowaną odmianę demokracji niż dzisiaj, już Arystoteles nie był zachwycony tą formą rządów. Filozof ów, stworzył własną koncepcje ustroju politycznego, politeję, która jest rodzajem demokracji ograniczonym do rządów klasy średniej, jako najbardziej rozsądnej i przewidywalnej grupy społecznej. Możliwość udziału w tej formie rządów miał określać cenzus majątkowy. Ja jestem za. Należało by się więc zastanowić w jaki sposób, dzisiaj, zdefiniować klasę średnią.

Tymczasem, zgodnie z przewidywaniami, znów ruszyła kampania, której celem jest zagonienie do urn wszystkiego co się rusza. Tym razem, w roli pożytecznych idiotów występują Monika Brodka, Maciej Stuhr i Jurek Owsiak. Bardzo jestem ciekaw, czy ci państwo równie chętnie, w drodze demokratycznego głosowania, będą chcieli decydować o tym kto ma przeprowadzić operację chirurgiczną, jeżeli będą musieli się jej poddać. Dajcie spokój ludziom, którzy zdając sobie sprawę z własnej niekompetencji, mają na tyle zdrowego rozsądku, by powierzyć ten wybór mądrzejszym!


Kącik odjechanych spotów należy dziś do Ruchu Palikota.


środa, 28 września 2011

Kultura obrazkowa



Moja półtora roczna córeczka jest teraz na etapie książeczek, w których tekst jest symbolicznym dodatkiem do obrazków. Starsza córka preferuje już książki z fabułą, ale obficie ilustrowane. Jeszcze trochę i proporcje znowu się zmienią, aż ilustracje w ogóle przestaną być ważne. Ale sympatię do słowa pisanego, Iga dziedziczy pewnie po tatusiu. Statystyki czytelnictwa książek w naszym kraju są zatrważające, więc nic w tym dziwnego, że spece od komunikacji z ludem uznali, że jako społeczeństwo zatrzymaliśmy się na etapie obrazków i w ten sposób należy do nas przemawiać, co byśmy mogli zajarzyć te wiekopomne treści.

No to Kaczyński robi konferencje prasowe wśród pełzających mu między nogami milusińskich, nie rozstając się z papryką jako symbolem wiarołomności Tuska. Napieralski grzmi o oszczędnościach przed gmachem Ministerstwa Finansów, w towarzystwie 250 milinów złotych w banknotach, pedałuje na rowerze albo szczerzy się do pluszowej ośmiornicy. Biedny Paweł Kowal, by zrobić show przytargał lodówkę z całą kupę produktów w środku i siatą kolejnych, Waldemar Pawlak szybuje na motolotni…. I jest tylko jeden problem. Wszystko to razem robi koszmarnie fałszywe wrażenie.

Ale jest jeden polityk, który w tej estetyce czuje się jak ryba w wodzie. Niestrudzony happener Janusz Palikot. Prekursor kultury obrazkowej na naszej scenie politycznej, człowiek, który już dawno zrozumiał, że w świecie ćwierć inteligentów w ten sposób należy uprawiać politykę. Z dobrym skutkiem czerpie pełnymi garściami z dorobku Pomarańczowej Alternatywy końca lat 80-tych. Politycy wszelkiej maści z obrzydzeniem komentowali jego świńskie ryje, sztuczne penisy, publiczne spożywanie małpek i całą masę podobnych występów. A teraz? Żadne porządne wystąpienie, żadna konferencja prasowa nie może obyć się bez podobnych gadżetów.

Ale nie ma tak łatwo. Palikot w swoich wygłupach jest wiarygodny, w przeciwieństwie do pozostałych. Bo luz albo się ma, albo nie i nie każdy pajacujący sztywniak może być cool. I pewnie w dużej mierze dlatego, sondażowe notowania Ruchu Poparcia Palikota wypełzły z niebytu i osiągają dziś aż 7%.


W kąciku odjechanych spotów wyborczych debiutuje PJN.

wtorek, 27 września 2011

Donald matole



…twój rząd obalą kibole. Niewykluczone. Taka możliwość wydaje się coraz bardziej prawdopodobna w sytuacji, w której notowania PO i PiS w sondażach dzieli już ledwie kilka procent głosów. Kto wie, czy to nie głosy kibiców piłkarskich zaważą na wyniku wyborów. A wszystko zaczęło się od hipokryzji i bezsensownego wymachiwania szabelką.

Nie jestem kibicem piłkarskim. Kibicowanie kojarzy mi się z chamstwem i debilną agresją. Śmieszą mnie te plemienne walki w obronie barw klubowych, choć rozumiem, że to substytut wojennych potyczek w czasach pokoju. Denerwuje mnie też wieczna nobilitacja futbolu, w ramach której premierzy, prezydenci i rozmaite autorytety ze śmiertelną powagą rozprawiają o facetach ganiających po trawie za piłką, tak jakby nie było ważniejszych problemów. Ale od rządu oczekuję przede wszystkim skuteczności. Tymczasem od początku było wiadomo, że działania podjęte w maju br. w odpowiedzi na chuligańskie zajścia na stadionie w Bydgoszczy, po finałowym meczu o puchar Polski, skuteczne nie będą.

Przede wszystkim podobne kampanie powinny być zaplanowane, strategia przemyślana, zawarte sojusze. Tutaj działania podjęte zostały ad hoc, pod publiczkę, w konflikcie z całym środowiskiem piłkarskim. Nie wszyscy kibice to bandyci, a w tej sprawie do jednego wora wrzucono wszystkich. Spowodowało to radykalizację postawy normalnych sympatyków futbolu i dzisiaj w ich wypowiedziach można zauważyć poczucie wspólnoty z chuliganerią. Silniejszym spoiwem niż miłość do ukochanej drużyny okazał się wspólny wróg czyli rząd i chęć przeciwstawienia się jego fasadowym działaniom. Zamykanie stadionów, zamiast skutecznej walki z chuliganami przychodzącymi na stadiony to dowód słabości państwa w egzekwowaniu porządku za pomocą narzędzi prawnych, które przecież istnieją. W efekcie pod sztandarami agresywnych kiboli, najlepiej zorganizowanych grup w środowisku piłkarskim, zjednoczyli się wszyscy kibice. A przecież zasada: „Divide et impera” obowiązuje zawsze i wszędzie. Tusk najwyraźniej o tym zapomniał.

Donald Tusk działa w tej sprawie jak słoń w składzie porcelany. W dodatku sam zapędził się w kozi róg. Skoro kibole to bandyci, dlaczego teraz, w kampanii wyborczej z tymi bandytami się spotyka? A jeżeli nie wszyscy są bandytami, dlaczego państwo potraktowało ich jak bandytów? Po raz kolejny można było się przekonać, że demokracja we współczesnym wydaniu to ustrój promujący miernotę i pozory zamiast realnych działań. Skrócenie smyczy, jeżeli czynione jest mądrze i skutecznie dobrze by demokracji zrobiło. Niestety w tym wypadku tak nie jest. Owoce swojej nieudolności w tej sprawie premier zbiera dzisiaj.

Oliwy do ognia dolało jeszcze upolitycznienie problemu, co przecież łatwo było przewidzieć. Jarosław Kaczyński najchętniej hurtem zapisałby do PiS-u wszystkich tych szczerych patriotów ze stadionów. Obrzydliwa hipokryzja? Owszem.

Jestem przekonany, że rachunek zysków i strat walki rządu z kibicami jest ujemny. Wątpię czy wśród dzisiejszych wyborców PO jest wielu takich, którzy głosują na tę partię właśnie ze względu na twardy kurs wobec kiboli. Jest za to cała masa aktywnych, zorganizowanych, głośnych i widocznych grup kibiców, którzy na PO nie zagłosują na pewno. Ba, sądzę, że w znacznej mierze są to osoby, które na ogół nie biorą udziału w wyborach, ale tym razem wezmą i zagłosują na PiS.


W dzisiejszym kąciku najbardziej odjechanych spotów wyborczych znowu bryluje kandydat SLD.

poniedziałek, 26 września 2011

Nie ważne wybory



Czy warto iść na wybory, które zakładając elementarną przyzwoitość obowiązujących reguł gry, już przed startem powinny być nieważne? Fundamentem współczesnego ustroju demokratycznego jest zapewnienie wszystkim obywatelem biernego i czynnego prawa wyborczego oraz równych szans startu w wyborach. Przepisy prawa mają za zadanie strzec tych zasad.

Tymczasem okazuje się, że postępując w myśl obowiązujących procedur, można zostać wyrolowanym za pomocą interpretacji prawa, która jest kpiną z demokracji. Tak właśnie się stało z listami Nowej Prawicy. W ustawowym terminie, w Państwowej Komisji Wyborczej, partia zgłosiła listy wyborcze z odpowiednią ilością podpisów z ponad połowy okręgów wyborczych. Zgodnie z ustawą powinno to umożliwić NP wystawienie w wyborach, kandydatów we wszystkich (również tych nie zarejestrowanych) okręgach wyborczych. Ale gdzie tam. Okazało się, że urzędnicy z PKW, w ustawowym czasie, nie zdążyli sprawdzić  wszystkich przedstawionych dokumentów, więc wydali decyzję, która blokuje możliwość startu kandydatów tej partii w nie zarejestrowanych okręgach. I niczego nie zmienił fakt, że kiedy już udało się wszystko sprawdzić, okazało się, że Nowa Prawica zarejestrowała listy w 21 okręgach, które stanowią ponad połowę wszystkich istniejących. Decyzji nie można już zmienić i róbta se co chceta.

Ale to nie koniec farsy. Sąd Najwyższy nie może rozpatrzyć skargi wyborczej Nowej Prawicy ponieważ taką skargę można złożyć dopiero 7 dni po wyborach. Paranoja, nie? A nas wciąż bawią filmy Barei piętnujące absurdy PRL. Ciekawe, że współczesne nonsensy już nas tak nie śmieszą.

Przypominam tę historię ponieważ mam wrażenie, że została kompletnie olana przez polityków i media. Tak zwani poważni politycy tematem się nie zajmują, ewentualnie bąkają coś mało istotni delegaci z trzeciego szeregu. Dziennikarze również się nie garną, chlubnym wyjątkiem jest tu o dziwo TVN, który rzetelnie informował o całej sprawie. Sondaże przedwyborcze też uparcie pomijają Nową Prawicę. Efekt jest łatwy do przewidzenia. Większość opinii publicznej uważa, że znowu ten śmieszny pajac z muszką, Korwin Mikke, wymyślił sobie jakiś problem nie z tej planety. A przecież ten facet ma całkowitą rację.

Bardzo jestem ciekaw co PKW zrobi z tym pasztetem po wyborach. Już dzisiaj jest jasne, że powyborczy protest Nowej Prawicy powinien być uznany, a wybory unieważnione. Co więcej, jeśli okaże się, że w tej zarejestrowanej połowie okręgów wyborczych Nowa Prawica uzyska około 2% głosów (a ja zakładam, że tak właśnie się stanie) spokojnie będzie można założyć, że w przypadku zarejestrowania list w całym kraju (co należało się jak psu zupa), próg 5% byłby bardzo prawdopodobny, a 3% uprawniające do uzyskania finansowania z budżetu państwa, niemal pewne. I co wtedy? PKW rozpatrując protest Nowej Prawnicy uzna, że ta sprawa nie miała wpływu na wynik wyborów? Wolne żarty! Ciekawe jakie argumenty zostaną użyte by mógł zatriumfować jawny szwindel.  Hipokryzji z pewnością nie zabraknie.

Ale tu mogą pojawić się jeszcze inne ciekawe scenariusze. Jeżeli wybory wygra Platforma Obywatelska, Korwin Mikke może natychmiast zyskać sojusznika, w swojej walce o unieważnienie wyborów, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli wygra PiS podobną pokusę może poczuć Donald Tusk. Wyobrażacie sobie unieważnienie wyborów w przypadku zwycięstwa PiS? Krew popłynęłaby po ulicach.


Na koniec, z trochę innej beczki. Nawiązując do poprzednich wpisów dotyczących stylu kampanii wyborczej, która bardziej przypomina telewizyjne show, w rodzaju programów „Top model” czy „Mam talent”, niż polityczną debatę na temat przyszłości Polski, zamieszczam kącik najbardziej odjechanych spotów wyborczych. Dziś kandydat SLD.


niedziela, 25 września 2011

Kampania w drodze



„Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie” jak zauważył pewien XX-wieczny filozof i nie sposób się z nim nie zgodzić. Po kraju wciąż krąży Tuskobus z premierem i jego świtą na pokładzie, a prezes PiS nie pozostaje w tyle przemierzając polskie bezdroża kameralnym Kaczowozem. Pękam ze śmiechu patrząc jak ci ojcowie narodu ocierają łzy szlochającym kobietom odpowiadając na pytanie „jak żyć”, rozwiązują problemy gmin i przysiółków, odważnie stają do pyskówki z kibolami, wcinają hot-dogi na stacji benzynowej etc. Słowem bratają się z ludem. I nikogo nie wkurza taka żenująca pokazówka, ta totalna ściema, jawny fałsz. W końcu na co tu się oburzać? Takie są reguły kampanii wyborczej, przecież Obama robił dokładnie to samo. Hipokryzja jest fundamentem demokracji.

Ale naprawdę przykra jest inna refleksja. Forma kampanii jest w końcu odpowiedzią polityków na oczekiwania Polaków. Jak tępym musimy być narodem jeżeli sztab speców od PR uznaje, że takie właśnie działania są najbardziej skuteczne?


I jeszcze jedna bieżąca sprawa, o której nie sposób nie wspomnieć. Na szczyt hipokryzji wspięli się dzisiaj Elżbieta Jakubiak (PJN) i Jacek Kurski (PiS), którzy nie zawahali się obarczyć winą rząd za próbę samospalenia zdesperowanego człowieka pod kancelarią premiera. Ale obciach!

sobota, 24 września 2011

Festiwal hipokryzji



Kampania wyborcza to niebywały festiwal hipokryzji. Od dawna jestem zdania, że instytucja kampanii wyborczej jest kompletnie zbędna, co więcej szkodliwa dla demokracji. Demokracja jest wystarczająco ułomnym ustrojem politycznym żeby psuć ją jeszcze żenującym spektaklem odwołującym się do najprymitywniejszych metod socjotechniki. 

Zainteresowani polityką, bez tych obciachowych występów wiedzą kogo chcą poprzeć w wyborach. Chcesz głosować na Kaczyńskiego? Proszę bardzo, ale głosuj na takiego jakim jest naprawdę, zapiekłego piewcę destrukcji ze smoleńską fobią a nie sympatycznego polityka środka średnio-starszego pokolenia jakim stał się na użytek kampanii, po raz wtóry zresztą. Chcesz poprzeć Tuska? Nie ma sprawy, ale zauważ, że przez ostanie cztery lata zajmował się głównie pustosłowiem i utrzymaniem władzy. Chcesz Pawlaka? Nie, niemożliwe żebyś chciał głosować akurat na niego. O Napieralskim nawet nie wspominam bo ten mimo licznych wysiłków jest tak samo plastikowy i bez jaj w kampanii jak przedtem.

Zawsze rozbrajają mnie zachwyty nad coraz bardziej profesjonalną oprawą kampanii wyborczej w Polsce. Rzeczywiście, pod tym względem jesteśmy prawie w Ameryce. Tam przekaz polityczny kierowany jest do społeczeństwa, które średnio się orientuje gdzie leży Europa. Nic dziwnego, że prezydentem najpotężniejszego mocarstwa świata został facet, który jest dokładnie takim samym produktem public relations jak Tusk. „Yes, we can” i wszyscy mdleją ze szczęścia. Bullshit!

Kampania wyborcza służy całej masie ignorantów, idiotów i kosmitów, którzy zagłosują na najprzystojniejszych, najładniej opalonych albo takich, którzy najwięcej naobiecują. Byłoby znacznie lepiej gdyby ci właśnie wyborcy pozostali w domu. Chrzanić frekwencję! Od kiedy to ilość przechodzi w jakość? Skąd ta wiara w zbiorową mądrość ciemnej masy? Zamiast bredzić o obywatelskim obowiązku wszystkich Polaków, odpowiedzialne media powinny apelować: Nie interesujesz się polityką, nie głosuj! Nie wiesz kogo poprzeć, zostań w domu i pozostaw wybór tym, którzy mają na ten temat jakieś pojęcie.

piątek, 23 września 2011

Brzydkie kobiety odstraszają wyborców



Nie milkną głosy oburzenia wokół słów Leszka Millera, na temat kobiet w polityce. Dokładnie jego wypowiedź brzmiała: "Jeżeli koło partii kręcą się osoby, kobiety nieatrakcyjne, to jest coś anachronicznego, coś co odstręcza wyborców". I co? Święta racja. Owszem, mało elegancka ale jednak.

Każdy wie doskonale, że to prawda oczywista. Kampania wyborcza wygląda jak dwudziesta edycja programu „Mam talent”, bo dla wyborcy liczy się opakowanie a nie to co jest w środku. Zewsząd partie atakują nas przecież atrakcyjnymi laskami a nie zastępami smętnych kaszalotów. Ale wszechpotężna poprawność polityczna (czyli usankcjonowane kłamstwo w szykownej oprawie) każe twierdzić coś zupełnie innego niż podpowiada zdrowy rozsądek. Oburza się ikona elegancji Jolanta Kwaśniewska, wtóruje jej feministka Joanna Seneszyn, a w „Kropce nad i” pastwi się nad Millerem bezkompromisowa Monika Olejnik. No tak, zapomniałem, przecież wszystkie kobiety są piękne. Żyjemy w czasach, w których woreczek z popiołem zawsze należy nosić przy sobie bo nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać do małego aktu ekspiacji.

Ciekawe, że te same panie ciągle domagają się równouprawnienia w każdej dziedzinie życia a jednocześnie wciąż chcą korzystać z przywilejów nierozerwalnie związanych kulturowo z wizerunkiem słabej kobiety, która stale wymaga troski i opieki mężczyzny. Czyż to nie obrzydliwa hipokryzja? Szanowne panie, odrobinę konsekwencji!

czwartek, 22 września 2011

Hipokryteja czyli Dyskretny Urok Hipokryzji


Kadr z filmu Luisa Buñuela "Dyskretny urok burżuazji"

Czy to jest dobra nazwa blogu? Początkowo miała brzmieć inaczej – „Między PO a PiS”, ale taki jednoznaczny szyld sugerowałby pole manewru zawężone do komentarzy na temat przepychanek między tymi dwoma partiami. A ja chciałbym też napisać czasem o czymś innym. O książkach, o sztuce, o wiośnie albo o jesieni, o tym co mnie cieszy a co wkurza. Tylko, że żyjemy w kraju, w którym wszystko jest polityką, każdy temat wykorzystywany jest politycznie i chcąc nie chcąc służy jednej albo drugiej stronie. No i czego jak czego, hipokryzji w tym wszystkim nie brakuje. Wylewa się z każdej wypowiedzi polityków, z komentarzy dziennikarzy czy analiz rozmaitych autorytetów. Jeśli spojrzymy na rzeczywistość pod takim właśnie kątem natychmiast wypełza na scenę surrealizm w czystej postaci. A wtedy parafraza tytułu jednego z moich ulubionych filmów Luisa Buñuela, okazuje się być jak najbardziej na miejscu.