„(…)jest coś patologicznego w jego osobowości. Jest jakby zawsze na granicy równowagi psychicznej. Miewa takie dziwne humory, tendencje do zapadania się w sobie. To widać nawet w mimice. To wszystko sprawia, że tak naprawdę, gdy się na niego patrzy, nie ma się pewności, kto jest naprzeciwko.”
To opinia Janusza Palikota, na temat bohatera wczorajszego dnia. Trudno byłoby odmówić autorowi celności spostrzeżeń.
Minister Sikorski nie po raz pierwszy udowodnił, że szef dyplomacji może nie mieć nic wspólnego z praktykowaniem zasad dyplomacji. W trosce o podbudowanie wybujałego ego, zadbał o PR własnej osoby kosztem interesów Polski i przy okazji zagrał na nosie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Kiedy komentowałem expose Donalda Tuska i debatę wokół wystąpienia premiera, domagałem się rozpoczęcia dyskusji na temat strategii dalszej integracji z Unią Europejską. W końcu sporo ostatnio się zmieniło w samej UE, więc warto byłoby wiedzieć czego w tej sprawie chcemy. No to się dowiedziałem. Pan minister, o najpoważniejszych zmianach ustrojowych, określających granice suwerenności państwowej, zdecydował się poinformować europejską opinię publiczną, na forum niemieckiego think tanku, bez wcześniejszych konsultacji w kraju. Ba, trudno nawet powiedzieć czy to jego autorska koncepcja, czy stanowisko rządu a może prezydenta, choć jest przecież jasne, że zostało odebrane jako oficjalne wystąpienie. Szkoda, że nie zauważył, iż obsadził się w roli leninowskiego pożytecznego idioty, który zadowolony z siebie wybiega przed orkiestrę, przelicytowując innych europejskich przywódców gotowością do daleko idących ograniczeń suwerenności własnego państwa. Nie mając do tego żadnego mandatu. Jeżeli, jak tłumaczy Sikorski, jego głównym celem było wezwanie Niemiec do działania, w sprawie strefy euro, to nadanie wystąpieniu charakteru deklaracji politycznej było wysoce niefortunne.
Sikorski musiał zdawać sobie sprawę, że tak oryginalne przemówienie wywoła burzę w Polsce. Prowokowanie opozycji niewiele jednak kosztuje. Jarosław Kaczyński, który z uporem maniaka trzyma się nieskutecznej, agresywnej, opartej na pomówieniach metody uprawiania polityki dawno już pozwolił zapędzić się do narożnika. Niezależnie od tego co powie, czy będzie to mądre czy głupie, nie jest traktowany poważnie. Cóż, jeżeli ktoś bez powodu wciąż wszczyna alarm, to kiedy naprawdę dzieje się coś złego, nikt nie będzie go słuchał. Tak jest właśnie tym razem. Prezes PiS, ale też PiS-owscy schizmatycy wytoczyli najcięższe działa, prześcigając się w pomysłach ukarania ministra. Żądają odwołania ze stanowiska, trybunału stanu, jest mowa o zdradzie, pojawia się retoryka powstańców warszawskich i IV Rzeszy. W ustach polityków uważanych za skrajnych germanofobów działa to jak płachta na byka. Mszczą się te wszystkie ataki na Angele Merkel, niemieckojęzyczne media i samych Niemców. Zamiast o meritum, dyskusja toczy się wokół histerycznej reakcji tak zwanej prawicy. Szkoda. Tym razem Radosław Sikorski naprawdę się podłożył. Chłodna, kompetentna, merytoryczna opozycja potrafiłaby to wykorzystać. A tak mamy wymachiwanie szabelką. W odbiorze medialnym, granica między tym co słusznie i nie słuszne przebiega po linii partyjnej, a nie w oparciu o zdrowy rozsądek. Stygmat jest prosty, przeciw Sikorskiemu są tylko zacofane, chore z nienawiści ciemniaki. Nikogo nawet nie oburza arogancja Pawła Olszewskiego z PO, który twierdzi, że „uwłaczającym byłoby dla polskiego parlamentaryzmu, gdyby trzeba było zwoływać posiedzenie w sprawach fobii i frustracji lidera opozycji”. No faktycznie, występowanie ministra przed organem o kompetencjach sejmiku wojewódzkiego z perspektywą dalszego ograniczenia tych kompetencji wydaje się bezsensowne.
Czas wreszcie wspiąć się ponad uprzedzenia partyjne. Potrzebna jest uczciwa dyskusja o przyszłości Unii Europejskiej i Polski w Unii. Sam mam tu bardzo wiele wątpliwość. Niech ścierają się federacyjne projekty Sikorskiego z koncepcją Europy ojczyzn, która jest mi bliska. Ale przede wszystkim należy zacząć rozmawiać językiem zrozumiałym dla zwykłych ludzi. Dzisiaj, za pomocą gładkich słówek politycy zamazują rzeczywisty obraz. Federacja, konfederacja, Rada Europy, Komisja Europejska, strefa euro, Traktat lizboński. Ilu Polaków coś z te go rozumie? Czy głosując za akcesją lud wiedział co owa akcesja oznacza? Czy miał świadomość z czym wiąże się ratyfikacja Traktatu lizbońskiego? Ile osób zdaje sobie sprawę, że już dziś 60% aktów prawnych obowiązujących w Polsce, stanowionych jest w Parlamencie Europejskim, a nie w polskim Sejmie? Że w przypadku realizacji koncepcji Sikorskiego można byłoby mówić ledwie o autonomii w kilku sprawach: edukacji, moralności (to też mydlenie oczu bo jest przecież Karta Praw Podstawowych), podatków dochodowych? Jak ognia unika się mówienia o skutkach integracji w kontekście suwerenności Polski. To dopiero w praniu lud dowiaduje się, że w związku z przynależnością do unijnych struktur, nie do nas należą decyzje w wielu obszarach, jak choćby ostatnio w przypadku przywrócenia kary śmierci. Kiedy lud wydaje pomruki niezadowolenia wmawia się mu, że na wszystko wyraził już zgodę w traktacie akcesyjnym, że nie ma innej drogi, że jak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B etc. I tak od rzemyczka do koniczka.