Trudno było kibicować wyborom prezydenckim we Francji, bo jak tu wybierać
między dżumą a cholerą? Zupełnie jak u nas. Wyborcze zmagania nad Sekwaną to świetna
ilustracja absurdów demokracji. Zwycięzcą został socjalista, który w swej
kampanii upchnął wszystkie lewicowe idiotyzmy jakie można sobie wyobrazić, z
górnym progiem podatkowym na poziomie 75%, skróceniem tygodnia pracy,
obniżeniem wieku emerytalnego, tworzeniem miejsc pracy w sferze budżetowej i
zwiększeniem deficytu budżetowego. Wszystko to, rzecz jasna, recepty na kryzys
finansowy. Ale francuski lud zakochany w zdobyczach wielkiej rewolucji
francuskiej (egalite, fraternite) ucieszył się niezmiernie, że już nie trza zaciskać
pasa, bo lewicowy geniusz niczym Robin Hood czy inny Janosik zabierze wrednym
burżujom, rozda pozostałym, znakiem czego zapanuje powszechna szczęśliwość i
sprawiedliwość, koniecznie społeczna. I jak tu na takiego nie zagłosować? Co
ciekawe, wszystkie te postulaty (poza wzrostem deficytu) jakże bliskie są sercu
naszych „prawicowych”, pożal się Boże, polityków. W tym kontekście nie może
dziwić, że nie tylko Miller i Palikot, ale również politycy PiS i Solidarnej Polski trzymali kciuki za zwycięstwo socjalisty Hollande’a.
Irytującą właściwością demokracji jest to, że wszystkie te bzdety
wygłaszane w trakcie kampanii wyborczej uważa się za kłamstwa uświęcone niemal procesem
elekcji. Komentatorzy tłumaczą, że kampania ma swoje prawa, więc pleść androny
można bez konsekwencji, a zwycięski Hollande i tak zrobi co innego niż
zapowiadał, czyli zachowa się rozsądnie. Czerwona małpa z brzytwą nie jest więc
groźna, bo wymachiwanie tym ostrym narzędziem to tylko taka zabawa na użytek
jełopów… to jest zbiorowej mądrości ludu. Co to za krzywy system polityczny, w
którego reguły wpisane jest powszechnie akceptowane kłamstwo wyborcze? U nas podobne
hucpy kwituje się frazesami na temat młodej, ułomnej jeszcze demokracji. Ale we
Francji? Jedyna odmienność jaką można dostrzec, to różnica klas rywali, którzy
potrafią godnie przegrać. W końcu elegancja-Francja.
W kategoriach europejskich, porażka Sarkozego to przede wszystkim
rozpad burzliwego romansu tandemu Merkozy, który przewodził licznym szczytowaniom
ku chwale UE. Wprost nie mogę się nadziwić, jak szybko zmienia się punkt widzenia
mainstreamowych mediów. Kiedy trzy miesiące temu zgłaszałem szereg wątpliwości do
paktu fiskalnego (ukochanego dziecka Merkozy), twierdząc że to pozorowanie walki z kryzysem, a nie realne
działania, mainstream widział w tym wybawienie od zła wszelkiego. Do tego
stopnia, że racją stanu stał się nasz udział w tym przedsięwzięciu, choć syf w
strefie euro to nie nasza broszka. I jak na europejskiego prymusa przystało, za
kilka mld EUR pożyczki do MFW, kupiliśmy sobie bilet do tego zacnego grona
(niestety bez wyszynku). Teraz, kiedy kolejne kraje strefy euro, kręcą nosem na
ów genialny pakt, dowiaduję się z mediów, że to od początku zła koncepcja była,
a Monsieur Hollande, czołowy krytyk tego projektu jawi się nową nadzieją
Europy. Biedna pani kanclerz. Świeżo upieczony pryncypał Francji to znacznie
mniej atrakcyjny kandydat na politycznego kochanka. Nowy mariaż, ochrzczony już
szyldem Merllande, nie zapowiada sielanki.
Co tu dużo gadać. Nie wiem jak wyglądała faktycznie atmosfera we Francji, trzeba by było poczytać lokalną prasę, ale u nas przedstawiana była jednoznacznie: Francuzi wolą statecznego, opanowanego męża stanu - Hollande'a, niż niezrównoważonego egocentryka i megalomana - Sarkozy'ego. Założę się, że faktyczny pojedynek odbył się na wizerunki: stoik vs. choleryk. Ludzie stwierdzili, że ktoś opanowany i stabilny lepiej pokieruje państwem w dobie kryzysu, niż w gorącej wodzie kąpany Nicolas Sarkozy. Dla wielu ludzi, którzy nie rozumieją de facto mechanizmów gospodarczych, argumentacja etatystyczna lub liberalna to tylko hasła, których nie są w stanie merytorycznie oceniać... Skoro ekonomiści są podzieleni, to co dopiero przeciętny zjadacz bagietek?
OdpowiedzUsuńŻeby toczyć minimalnie merytoryczną dyskusję podczas demokratycznych wyborów, konieczne jest, aby wyborcy wiedzieli przynajmniej, co to jest krzywa Laffera, efekt wypierania, efekt wypychania, optymalny obszar walutowy... Bez tego można argumentować sobie na lewo i prawo, pustosłowie. Jestem zwolennikiem liberalnej gospodarki, co nie zmienia faktu, że szybka liberalizacja nie jest lekiem na całe zło zawsze i wszędzie (kryzys azjatycki, konsensus waszyngtoński etc., rosyjska "prywatyzacja")...
Zobaczymy jak się sprawy potoczą. Pamiętajmy też o tym, że dzisiaj ważnym graczem politycznym są bliżej nieokreślone, bezosobowe rynki finansowe (będące pochodnymi bezosobowych korporacji i dziwnych sieci powiązań spekulantów)... Pytanie jak zareagują i jak to wpłynie na działania nowego prezydenta.
Slowikozofia.pl - Rozważania o wolności i ateizmie
Francuzi, tak samo jak wszystkie inne nacje, nie chcą słuchać o oszczędzaniu, zaciskaniu pasa, pocie i łzach. Wolą dać się oszukać magikowi, który rozpyli halucynogenny gaz, jak w „Kongresie futurologicznym” Lema (jeśli czytałeś). Lud nie jest od rozumienia co to jest krzywa Laffera, efekt wypierania, efekt wypychania, optymalny obszar walutowy... Stawianie takich wymagań wyborcom, to dopasowywanie rzeczywistości do systemu, a nie odwrotnie. Po prostu, ustrój w którym każdy głąb może decydować, musi prowadzić do populizmu. Za kryzys należy winić polityków, a nie banki. Domeną banków jest zarabianie pieniędzy i nie należy się dziwić, że wykorzystają ku temu każdą okazję. To politycy niszczą kapitalizm, chroniąc banki przed upadkiem, co w oczywisty sposób prowadzi do eskalacji ryzyka działalności. Skoro nie ma groźby bankructwa, giąć pałę można do woli.
Usuń"Lud nie jest od rozumienia co to jest krzywa Laffera, efekt wypierania, efekt wypychania, optymalny obszar walutowy..." - jasna sprawa, nie łudzę się, że to jest wykonalne (przynajmniej w masowym społeczeństwie). Chciałem właśnie pokazać, że w społeczeństwie masowym, w demokracji przedstawicielskiej, kadencyjnej, toczenie merytorycznej dyskusji w czasie wyborów jest niemożliwe.
OdpowiedzUsuńDlatego też nie można od wyborców, czy też społeczeństw demokratycznych w ogóle, wymagać, aby dokonywały "słusznych", "racjonalnych", "rozsądnych" wyborów... ich racjonalizm działa, ale ich procesory przetwarzają zupełnie inne dane, niż nasze.
Szymonie, skoro nie można od społeczeństw demokratycznych wymagać aby dokonywały słusznych, racjonalnych i rozsądnych wyborów, to czynienie z ludu suwerena jest absurdem. W każdej innej dziedzinie życia (poza polityką) nikt nie powierza władzy komuś, o kim wiadomo, że nie jest w stanie dokonywać słusznych, racjonalnych i rozsądnych wyborów. Decyduje o tym instynkt samozachowawczy, którz przestaje działać kiedy odpowiedzialność jest zbiorowa, czyli żadna.
UsuńOtóż to. Dlatego uważam, że demokracja w takiej formie to fikcja :)
UsuńHmm… fikcją niestety nie jest, bo głos większości decyduje. Demokracja w takiej formie nie ma natomiast nic wspólnego z rozsądkiem.
UsuńPosarka sobie Europa, posarka, a potem stwierdzi: Holender! Trzeba się przyzwyczaić do tego Hollanda.
OdpowiedzUsuńPoza Merdonkiem (copyright nie mój) nikt specjalnie nie sarka. A Miller wieszczy wręcz wiosnę… demoludów? ufoludów? małpoludów?... albo jakoś podobnie;)
Usuń