poniedziałek, 21 maja 2012

Magia i wariactwo



Powyższe zdjęcie mówi chyba samo za siebie. Piłka Nożna to jednak niesamowity fenomen. Kiedy odbywa się ważny mecz, taki jak sobotni finał Ligi Mistrzów na stadionie w Monachium, świat staje w miejscu. Uczestnicy szczytu G8 w Camp David, odwracają wzrok od upadającej Grecji, zapominają o kryzysie finansowym w strefie euro, przestają dumać nad problemem przyspieszonego wyjścia z Afganistanu, z zapartym tchem śledząc zmagania herosów. Kogo powinien wpuścić na boisko trener Jupp Heynckes? Czy Arjen Robben pokona Petra Cecha? W który róg uderzy Didier Drogba? To te pytania domagają się natychmiastowych odpowiedzi.

I choć sam folklor związany z kibicowaniem, którego emanacją są te wszystkie infantylne gadżety (czapeczki, szaliki, trąbki etc.), wymalowane twarze, ludowe przyśpiewki, wydaje mi się żałosny, to w przypadku meczów o najwyższą stawkę, nie obce są mi piłkarskie emocje. Przyznam jednak, że kapkę irytuje mnie nadawanie tym wydarzeniom rangi niemal państwowej. Sytuacja, w której prezydenci, premierzy i rzesze pomniejszych oficjeli, ze śmiertelną powagą rozprawiają o facetach ganiających po trawie za skórzaną piłką, stwarza wrażenie, że rywalizacja na boisku jest czymś więcej niż jest w istocie. To w końcu tylko sport, gra, zabawa, nawet jeżeli towarzyszą jej wielkie pieniądze. Owszem, bywa emocjonująca, ale to jednak rozrywka, nic więcej. Pośrednim tego skutkiem jest niezamierzona nobilitacja zjawiska kibolstwa stadionowego. Łatwo przecież odnieść wrażenie, że skoro piłkarskim zmaganiom patronują przedstawiciele najwyższych władz, zwykłe chuligańskie wybryki zyskują wagę niemal potyczek militarnych.  Jeżeli są generałowie, musi być i wojsko, z żołnierzami gotowymi bić się w imię barw klubowych.

Patrzenie na świat przez pryzmat stadionowych trybun, w przededniu EURO 2012, ujawnia się u nas w całej okazałości. To ważna impreza. Przygotowywaliśmy się do niej kilka lat, wydatkując ogromne środki finansowe (które przynajmniej w odniesieniu do infrastruktury sportowej w znacznej części zostaną zmarnowane), ale czynienie z niej epokowego wydarzenia w historii Polski, to co najmniej lekka przesada. „To być może jedne z najważniejszych trzech tygodni w historii naszego kraju, bo rzadko kiedy uwaga całego świata i szczególnie Europy była skierowana na Gdańsk, Warszawę, Poznań, Wrocław i całą Polskę tak mocno, jak będzie w tych trzech tygodniach” – mówi Donald Tusk. I brzmi to tyleż pompatyczne co śmiesznie, wpisując się w wizerunek premiera jako niespełnionego Donaldinho, haratającego w gałę z kumplami po lekcjach. Z drugiej strony mamy równie absurdalne lamenty feministek, których rzecznikiem stała się groteskowa Kazimiera Szczuka. Jej zdaniem piłkarska impreza to siedlisko wszelkiego zła. Barwnie odmalowuje dantejskie wizje piekła, w których obleśne pijane samce pławią się w testosteronie, w towarzystwie zniewolonych, roznegliżowanych niewiast oferujących odpłatnie swoje wdzięki. Poziom egzaltacji naprawdę szokujący w ustach wojującej feministki. A nie można by tak normalnie? Bez tego całego wariactwa i niemożliwego nadęcia? Odzyskać właściwą miarę i proporcje odpowiadające rzeczywistości?

Finał finału, w Camp David równie wspaniały jak w Monachium. Nieprawdaż?


13 komentarzy:

  1. oj narzekacie, ja już nie mogę się doczekać Euro, mimo że szczególnym fanem piłki nożnej na co dzień nie jestem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie narzekam. Zwracam jedynie uwagi, że z faktu podobieństwa piłki futbolowej do globu ziemskiego nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków;)

      Usuń
  2. To przecież poza dla mediów. Ci wszyscy premierzy i prezydenci ulegają emocjom w znacznie mniejszym stopniu niż przeciętny telewidz. Tak też jest pewnie ze sportem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehehe bingo Hipokrytesie. Z Anonimowym powyżej się nie zgodzę. Ten artykuł i przytoczona sytuacja jeszcze bardziej utrzymują mnie w przekonaniu, że ludzie u władzy, żadnymi autorytetami nie są i na szacunek, większy niż wobec przypadkowego przechodnia, zwyczajnie nie zasługują. Dzieci w piaskownicy, ot co. Mamy tendencje do tego, aby oceniać ludzi pojawiających się w telewizji (bez względu na to, czy ich lubimy, czy nie), czy innych mass mediach, jako jakąś wyższą kastę. Śmieszy mnie to, bo nie wyróżniają się oni, ani charakterem, ani inteligencją, ani kompetencjami. Może trochę sprytem i pragmatyzmem, które wynikają raczej z oportunizmu, niż właśnie z inteligencji, czy przekonań.

    Slowikozofia.pl - Rozważania o wolności i ateizmie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze twierdzę, że w demokracji politycy są krwią z krwi, kością z kości swoich wyborców. Są nawet gorsi ponieważ warunkiem sukcesu są cechy powszechnie uważane za negatywne. Taki polityk nie stroni od populizmu. Nie zmarnuje okazji by podlizać się ludowi prezentując swoje piłkarskie emocje. Zresztą nie tylko w demokracji. Władcy starożytnego Rzymu też doskonale rozumieli, że oprócz chleba ważne są igrzyska.

      Usuń
  4. "bo nie wyróżniają się oni, ani charakterem, ani inteligencją, ani kompetencjami. Może trochę sprytem i pragmatyzmem, które wynikają raczej z oportunizmu, niż właśnie z inteligencji, czy przekonań."

    No właśnie, dlatego w głębi duszy wyczyny sportowców maja głęboko w d... A że sport pomaga w pijarze to inna sprawa.

    mjr Kropaczka (czyli Anonimowy z poprzedniego wpisu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przecież nie ma znaczenia czy te emocje są autentyczne. W przypadku jednych pewnie są, w przypadku innych nie. Zresztą niech się prywatnie emocjonują piłką kopaną, nie bronię im. Przesadę widzę w tworzeniu wokół futbolu otoczki sprawy wielkiej wagi, która czasami wymyka się spod kontroli, że przypomnę choćby wojnę futbolową między Salwadorem a Hondurasem w 1969 roku.

      Usuń
    2. Rzeczywiście znamy jeden przypadek "wojny futbolowej" ale reszta wojen to wojny "niefutbolowe". Zatem jak na coś, co wywołuje tak wielkie emocje i erupcje społecznej aktywności niezadużo. Zresztą tak rozumując moglibyśmy nazwać wojnę o Falklandy-Malwiny wojna złomową (coś mi świta, ze tam Anglicy argentyńskiego przedsiębiorcę złomowego spostponowali i zaraz przypadkowo przygotowana do boju nadpłynęła Argentyńska Armada). Podobnie Wojna Obronna 1939 może być "Wojną Radiową".

      "Przesadę widzę w tworzeniu wokół futbolu otoczki sprawy wielkiej wagi,"
      Święta prawda - politycy robią sprawy wielkiej wagi wokół różnych rzeczy, takich, jak im się akurat napatoczą, aby tylko podniecić masy. Czasami jest to futbol a czasami nieszczęśliwie pęknięta butelka.
      http://pytania.wordpress.com/2011/05/16/casus_belli/

      Mjr Kropaczka

      Usuń
    3. Właściwie nie rozumiem do czego zmierzasz. Chcesz dowodzić, że futbol nie rodzi złych emocji? Śmiem twierdzić, że masy znacznie mocniej i częściej podniecają się jednak harataniem w gałę niż pękniętymi butelkami;)

      Usuń
    4. "Właściwie nie rozumiem do czego zmierzasz. Chcesz dowodzić, że futbol nie rodzi złych emocji?"

      Ależ skąd. Rodzi i to wielkie. Chciałem tylko wyrazić wątpliwość wobec Twojej oceny emocji polityków - na przykład:
      "zapominają o kryzysie finansowym w strefie euro, przestają dumać nad problemem przyspieszonego wyjścia z Afganistanu, z zapartym tchem śledząc zmagania herosów."

      Moim zdaniem zaparcie tchu jest mocno kontrolowane. Ot - robią to, co może się spodobać wyborcom/mediom, w tym wypadku na szczęście mało groźny futbol. Gorzej, jak trafi na butelkę.

      Mjr Kropaczka

      Usuń
    5. Ok. rozumiem. Ale emocje to emocje, czasem się je kontroluje, czasem nie. Szczerze mówiąc nie sądzę, by wspólne emocjonowanie się meczem w Camp David, było akurat wyrachowanym piarem, choć oczywiście mogę tu nie mieć racji.

      Usuń
  5. Udział w ważnych wydarzeniach sportowych to przemyślany element strategii marketingowej, mającej ukazać "ludzką twarz" polityka, przybliżyć go wyborcom, sprawić żeby go zaakceptowali. Nieszczere emocje tylko w tym pomagają.
    Liberał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chyba, że akurat dla odmiany to bojkot ważnego wydarzenia sportowego jest przemyślanym elementem strategii marketingowej, mającej ukazać „ludzką twarz” polityka zatroskanego losem bliźniego swego i „walczącego” bez wytchnienia o prawa człowieka.

      Usuń