sobota, 20 października 2012

Dziesięć powodów, dla których nie warto iść na mecz



Temat nieco już przebrzmiał, lecz wypada podzielić się wrażeniami z meczu (czy raczej dwumeczu) dekady. Zwłaszcza, że o ironio, po raz pierwszy w życiu wybrałem się na taką imprezę. Przy okazji nadgoniłem nieco statystyki ponieważ w ciągu dwóch dni pojawiłem się na stadionie aż dwa razy. Natomiast pierwszego dnia również dwa razy zmokłem. W tym raz tak kompletnie, że wracając do domu rozważałem koncepcję otwarcia dachu w samochodzie. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do organizatorów piłkarskiego widowiska, z otwieraniem i zamykaniem daszku radzę sobie bez problemów. Los jednak bywa złośliwy. Jeszcze miesiąc temu moglibyśmy się pocieszać, że afera dachowa to gwóźdź do trumny Grzegorza Laty. A teraz, po co nam ten gwóźdź?

Przebieg zajść jest już wszystkim doskonale znany więc oszczędzę wam swojej mało oryginalnej relacji. Grunt, że impreza w końcu się odbyła, a ja mogłem wreszcie skonfrontować odczucia sprzed telewizora z meczem oglądanym na żywo. I powiem wam, że łażenie na stadion nie ma zbyt wiele sensu.

1. Mecz w TV ma dużo większą dynamikę. Kamery latają cały czas za piłką, komentarz podgrzewa atmosferę. A na żywo? Ten biegnie, ten stoi, tamten się szwenda, wygląda to mniej więcej tak samo jak lekcja WF-u w liceum.

2. Ni cholery nie wiadomo kto jest kto. Trza zgadywać albo gapić się na monitor zawieszony nad stadionem, który i tak nie pokazuje tego co trzeba.

3. Replay to podstawa. Musiałem wrócić do domu żeby sobie bramki obejrzeć! I nie ma co się drzeć bezsensownie na sędziego, bo bez powtórek nie masz bladego pojęcia czy była ręka, faul, etc. czy nie.

4. Jak jełop musisz ciągle wstawać z siedzenia, bo jak ci przed tobą wstają to ty też musisz,  inaczej nic nie widać.

5. Sąsiad obok gwiżdże i drze ci się do ucha. Dobrze chociaż, że wuwuzele się nie przyjęły.

6. Samozwańczy aktywista usiłujący wzniecać doping rzuca ci złowrogie spojrzenia jak nie uczestniczysz w zbiorowym zawodzeniu tych kretyńskich przyśpiewek. Rewanżujesz mu się równie złowrogim spojrzeniem, ale psuje to nieco komfort oglądania widowiska.

7. Nie możesz sobie otworzyć piwa.

8. Na początku drugiej połowy co chwila przeciskają się przed twoim siedzeniem faceci obładowani hot dogami, kubkami z colą, popcornem i nie wiem czym jeszcze.

9. Jest zimno z zamkniętym dachem choć z otwartym, dzień wcześniej, było gorąco.

10. No i nie da się twittować ze stadionu. Za duże obciążenie sieci więc Internet leży. Wyczynu Marka Siwca nadającego online ze ślubu młodej Kwaśniewskiej nie udało mi się powtórzyć.

Tak więc, średnio mi się podobało;) 

6 komentarzy:

  1. Ja też wolę sobie pooglądać w domu, byłam na stadionie ze dwa razy, na meczu Bayernu i raz w Dortmundzie. Ale w domu mam fanatyka Borussii, więc kiedyś tam dla towarzystwa poszłam. Wrażenia mam podobne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli tak jak ja. Też byłem dwa razy, tyle że na tym samym meczu;)

      Usuń
  2. Komentarz nie o meczu (przepraszam):)

    Znalazłem m. in. poniższy tekst:

    "Na tym tle nasuwa się jeszcze inna, ogólna refleksja. Unią Europejską żądzą egoizmy narodowe, a nie frazesy o interesie europejskim, solidarności i wspólnocie. W grudniu, David Cameron, zawetował zmiany w traktacie europejskim, ponieważ było to w interesie Wielkiej Brytanii. Nicolas Sarkozy, w interesie Francji, chce wzmocnić swoją rolę w Unii, kosztem nowych państw członkowskich, między innymi Polski. Grecy nie godzą się na kuratelę komisarzy unijnych nad swoim budżetem. Warto więc, zastanowić się nad bredniami, którymi karmią nas przedstawiciele rządu, rozmaici eksperci i wtórujące im media, usilnie wmawiając, że interes narodowy to XIX-wieczny szowinizm i przede wszystkim należy myśleć w kategoriach interesu europejskiego, a najlepiej w ogóle przenieść jak największą ilość ośrodków decyzyjnych do Brukseli."

    Nie widzę sprzeczności między interesem narodowym każdego europejskiego państwa, a interesem Europy jako całości. Ale interes, to trochę co innego niż egoizm - szczególnie egoizm skrajny. Egoiści z reguły na końcu tracą. Mało które europejskie państwo może samodzielnie stawić czoła wyzwaniom dzisiejszego świata. Europa jako całość - może. To, że górę biorą w niej skrajne egoizmy - to jest właśnie to z czym nie należy się godzić. Dobrym przykładem są europejskie armie. Napięcie na świecie rośnie, a armie są sukcesywnie redukowane, bowiem każdy ogląda się na innych, a wszyscy razem na USA. Jak napisałem tekst o naszej armii (http://www.wrskalski.bloog.pl/id,331164628,title,ZNIKAJACA-ARMIA,index.html), to licznik na blogu prawie się nie ruszył. Kurcząca się armia nikogo nie interesuje. Bo też mamy małe, własne egoizmy. A państwo, co tam państwo... Współczesna Europa i jej symbol czyli Bruksela działa źle (jak można było dopuścić do obecnej sytuacji w Grecji?). Ale to nie znaczy, że trzeba tą Europę na nowo rozczłonkować, bo wtedy (oby nie) mogą się kiedyś spełnić słowa min. Rostowskiego.

    Pozdrawiam
    W.S.

    ps. na meczach się nie znam, chociaż jako dziecko regularnie oglądałem wszystkie na Stadionie Dziesięciolecia (dziadek był kibicem}. Pozostałe odpowiedzi na moim blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcąc tworzyć potężnego OT w wątku na zupełnie inny temat, moją polemikę zawarłem w oddzielnym wpisie.

      Usuń
  3. Jest jednak jeden wielki minus tego, że się nie idzie na mecz:

    NIE MOŻNA POPŁYWAĆ!!!!

    OdpowiedzUsuń