Z pluralizmem mediów różnie w Polsce bywało, ale ostatnio akurat nie było najgorzej. Przynajmniej w sferze mediów papierowych i internetowych, bo
o pluralizmie w stacjach telewizyjnych nie ma nawet co gadać. Niestety,
wszystko wskazuje na to, że słynny artykuł Cezarego Gmyza w Rzeczpospolitej o
trotylu znalezionym rzekomo na wraku Tupolewa, wysadził w powietrze istniejący
ład medialny. Publikacja tego tekstu uruchomiła cały łańcuszek zdarzeń, które prowadzą do całkowitej zmiany oblicza dziennika Rzeczpospolita i de facto
anihilacji tygodnika Uważam Rze.
Wokół całej sprawy pojawiły się liczne teorie spiskowe i
trzeba uczciwie powiedzieć, że szereg niejasnych okoliczności daje ku temu
podstawy. Począwszy od budzącego wątpliwości kontekstu związanego z transakcją
nabycia pakietu akcji spółki Presspublica przez Grzegorza Hajdarowicza, poprzez
spekulacje na temat możliwej prowokacji w sprawie artykułu Gmyza (Cui prodest?)
i dziwne nocne spotkania wydawcy z rzecznikiem prasowym rządu, na
kontrowersyjnych decyzjach personalnych właściciela skończywszy. Ja jednak
sądzę, że całą sprawę można wyjaśnić ambicjonalnym starciem, w którym rozdęte
do niebotycznych rozmiarów ego Hajdarowicza zderzyło się z ego zgranego zespołu
niepokornych publicystów, którzy od momentu przejęcia spółki nie kryli negatywnego
nastawienia do nowego właściciela. Tak dzieje się prawie zawsze, kiedy w projekt
biznesowy będący ukochanym dzieckiem zespołu, który go stworzył wkraczają
twarde reguły właściciela, który tych sentymentów jest pozbawiony. Trotyl w
Rzepie, zamienił więc zimną wojnę w otwarty konflikt, w którym zwycięstwo
zawsze odniesie właściciel. Być może w znacznym stopniu pyrrusowe, ale jednak
zwycięstwo. W kategoriach biznesowych, zbyt emocjonalne zaangażowanie w projekt jest
po prostu nie profesjonalne i często prowadzi do konfliktu między twórcą i
właścicielem. Wiem o czym mówią. W swojej karierze zawodowej, swego czasu, znalazłem się w bardzo podobnej sytuacji i patrząc na to z dystansu wiem jakie
popełniłem błędy.
Mniejsza zresztą co tę wojnę spowodowało. Ważniejsze
jest to, jak wygląda krajobraz po tej krwawej bitwie. Po zmianach personalnych, krytyczna
wobec poczynań rządu Rzeczpospolita powoli zamienia się w łaskawą Gazetę Wyborczą, a wczorajsze
zwolnienie Pawła Lisickiego, redaktora naczelnego Uważam Rze, doprowadziło do
tego, że niemal cały zespół pożegnał się
z redakcją. To oznacza koniec URze, bo bez tych publicystów ta gazeta nie
istnieje. W ten sposób, obraz rynku prasowego w znacznym stopniu upodabnia się
do obrazu sceny politycznej. Wśród tytułów określanych mianem prawicowych pozostały
te, które reprezentują skrajnie nie obiektywną wizję rzeczywistości. Jeżeli
jakąś miarą miejsca na rynku prasowym jest stosunek do katastrofy smoleńskiej,
to media prawicowe zostały zepchnięte do smoleńskiej twierdzy. Na placu boju
pozostała Gazeta Polska, Tomasza Sakiewicza, za Antonim Macierewiczem snująca rozmaite teorie zamachu i nowy dwutygodnik wSieci braci Karnowskich (będący
papierową emanacją portalu internetowego wPolityce), którzy w tropieniu smoleńskiego
spisku niewiele Sakiewiczowi ustępują. Obawiam się, że z konieczności
publicyści z pokładu URze właśnie tam znajdą przystań.
Rzepa i URze były tytułami prezentującymi konserwatywny, centroprawicowy
punkt widzenia. Na rynku medialnym zajmowały miejsce, które na scenie
politycznej czeka na nową konserwatywno-liberalną formację. Miejsce, którego
nie potrafi zagospodarować PJN. Przyklejanie im łatki PiSowskich i wrzucanie do
jednego worka z Gazetą Polską to świadectwo ignorancji albo złej woli. Zresztą, zamiast samemu strzępić pióro przytoczę
wpis Waldemara Kuczyńskiego na Facebooku, naczelnego antykaczysty III RP, z
którym bardzo rzadko się zgadzam:
"Rzeczpospolita" pod kierownictwem Pawła
Lisickiego była pismem dosyć odległym od moich poglądów, a w niektórych
sprawach bardzo odległym. Nie tak jednak, bym uważał, że nie powinienem pojawić
się tam jako autor. Była zarazem Rzepa pismem o dużej otwartości, może nawet
wyjątkowej otwartości na autorów z zupełnie innego kąta debaty publicznej, w
tym i dla obojga Kuczyńskich. Po przyjściu Wróblewskiego (redaktor naczelny z nadania Hajdarowicza - przyp. Hipokrytes) i objęciu nas zakazem
druku, jak za PRL, to się zmieniło. Rzepa zaczęła też odchodzić od formuły
dziennika politycznego, dla czytelnika o tradycyjnych konserwatywnych
przekonaniach, ale nie zakażonego znanymi po tej stronie opinii publicznej
szaleństwami. Była nawet atakowana przez media i polityków prawicowego oszołomstwa.
UwarzamRze, tygodnik jeszcze bardziej odległy od moich poglądów czytywałem z
zainteresowaniem, był irytujący, ale i ciekawy i żałuję tego co się z nim
dzieje. Nie zamierzam oceniać decyzji właściciela, ale sądzę, że nie wyjdzie to
wszystko na dobre ani Rzepie, ani UwarzamRze. I współczuję dziennikarzom,
którzy stracili pracę i ciekawy tytuł, choć bardzo wiele mnie z nimi dzieli i
często mocno mnie wkurzali, nawet bardzo. Życzę im znalezienia roboty w
zawodzie.
Szacun, panie Waldemarze!
PS. Polecam również tekst Njusacza, który prezentuje spojrzenie z innej strony na wojnę w Presspublice, ale doskonale uzupełnia mój pogląd w tej sprawie.